czwartek, 25 lutego 2016

ROZDZIAŁ 4



                Dione dużo czasu spędziła w swojej garderobie, rozrzucając po pomieszczeniu kolejne ubrania, próbując zdecydować, co na siebie włożyć. Kiedy wybór ostatecznie padł na elegancką, długą sukienkę, oczywiście w kolorze czerni, śmierci pozostało jedynie kilka minut, żeby się pomalować i uczesać, a potem znaleźć dom, w którym odbywała się spotkanie bogatych nastolatków niesłusznie zwane „imprezą”.
                 – Wychodzisz gdzieś? – chociaż Jaspera siedzący na fotelu w całej okazałości odbijał się w lustrze z pozłacaną ramą, Dione była tak pochłonięta nakładaniem różu na policzki, że dopiero gdy zielony anioł się odezwał, zdała sobie sprawę z jego obecności.
                 – Tak, dlatego spieprzaj stąd. Nie zamierzam tracić czasu na rozmowy z tobą.
                 – A gdzie idziesz, jeśli można wiedzieć? – Jasper lekko się uśmiechnął, jakby w ogóle nie usłyszał nieprzyjemnych słów.
                 – Nie, nie można – warknęła czarnooka i znów skupiła całą uwagę na nakładaniu makijażu.
                W ułamku sekundy Jasper zjawił się tuż przed nią. Jego twarz była tak blisko, że w innych okolicznościach Dione uznałaby to za zapowiedź pocałunku. Jasper jednak tylko z zaskakującym spokojem wpatrywał się w śmierć swoimi niezwykłymi oczami. Śmierć nienawidziła, kiedy pod wpływem podobnych spojrzeń uginały się pod nią nogi. Jasper zdecydowanie nadużywał wiadomego działania swojego nadnaturalnego piękna. Po chwili otworzył szerzej oczy tak, że Dione mogła jeszcze dokładniej przyjrzeć się mieszającym się w nich kolorom.
                – Powiedz mi gdzie idziesz – Jasper mówił cicho i przekonująco, choć śmierć nie miała pojęcia, czemu tak bardzo chciał poznać odpowiedź na swoje pytanie. Jeszcze szerzej otworzył oczy, a po chwili nieoczekiwanie wybuchnął głośnym śmiechem. – Nie mogę uwierzyć, że aż tak ci się podobam.
                – Nie łudź się, Jasper. To nie twoja zasługa, tylko tej idiotycznej aury. 
– Tak to sobie tłumacz – mruknął i leniwie wrócił na fotel.
                Dione malowała się w milczeniu, cały czas obserwując Jaspera kątem oka. Liczyła na to, że w końcu postanowi opuścić jej mieszkanie, jednak nic nie wskazywało na to, żeby zielony anioł planował gdziekolwiek się ruszyć. Opuścił garderobę tylko na chwilę, by niemal od razu powrócić z butelką wina w ręce.      
                 – Odłóż to wino i spieprzaj. Naprawdę mi przeszkadzasz – Dione z trudem nad sobą panowała. Tym bardziej, że Jasper zdecydowanie wolał whisky, ale nie przegapiał żadnej okazji, by wypić ulubiony trunek czarnego anioła.         
                – Pójdę. Tylko najpierw powiedz mi, gdzie się wybierasz – uśmiechnął się niewinnie. Gdyby był małym chłopcem, pod wpływem tego spojrzenia każdy wybaczyłby mu nawet największe wybryki. Pod warunkiem, że nie dostrzegłaby niebezpiecznego błysku, który nieustannie gościł w najgłębszych zakamarkach zielonych tęczówek.
                – Czy ty nie masz własnego życia, żeby tak się mną interesować? Nie mam pojęcia gdzie idę. To jakaś impreza dla nastoletniej śmietanki w tym mieście .
                Choć Jasper chwilę wcześniej zapewniał, że po uzyskaniu odpowiedzi na swoje pytanie, po prostu opuści apartament śmierci, wciąż nie ruszył się z fotela, za to przeciągle gwizdnął. Z jakiegoś powodu taka reakcja niezwykle zirytowała Dione. Śmierć zmrużyła lekko oczy i patrzyła jak kpiący uśmieszek na twarzy Jaspera staje się coraz bardziej widoczny.
                – O co ci chodzi? – warknęła. Zielony anioł irytował ją tak bardzo, że nie mogła się nawet skupić na układaniu swoich idealnych włosów.
                 – Po prostu wydawało mi się, że takie typowe imprezy wszyscy ci ludzie z elity nazywają „melanżem tygodnia” czy tam miesiąca…               
                – Nadal nie rozumiem o co ci chodzi. W każdym razie dzisiaj nie ma być żadnego „melanżu miesiąca”. Idę na jedno z tych nudnych spotkań, gdzie siedzi się, rozmawia i je mnóstwo cholernie drogich mikroporcji z najlepszych restauracji.
                Słysząc to Jasper wypluł trochę czerwonego wina prosto na drogi kremowy dywan, po czym zaczął się głośno śmiać. Dione błyskawicznie podeszła do Jaspera, wyrwała mu kieliszek z dłoni i zmrużyła groźnie oczy. To jednak nie zmazało z twarzy zarazy denerwującego uśmiechu.
                – Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. Właśnie oplułeś mój dywan i dopilnuję, żebyś zapłacił za czyszczenie. Poza tym okradasz mnie już z drugiej butelki wina.
                – Daj spokój, jesteś milionerką. Po co ci te kilka dolarów? – parsknął Jasper.
                – Nie zamierzam marnować na ciebie nawet centa – wycedziła przez zęby. – Może powiesz mi, co cię tak rozbawiło.
                 – Po prostu wyobraziłem sobie ciebie w TYM na ich imprezie – Jasper ruchem głowy wskazał na sukienkę śmierci.
                Dione poczuła ogarniającą ją falę wściekłości. Co jak co, ale na modzie znała się świetnie. Miała wiele stuleci, żeby poznać, w czym wygląda się dobrze, w czym źle i co do czego pasuje. A już na pewno miała lepsze pojęcie na ten temat niż Jasper.
                – A co ci się nie podoba w mojej sukience? – Gdyby te słowa były skierowane do zwykłego śmiertelnika, z pewnością ten głosu śmierci zdołałby go przerazić.
                –  Jest bardzo ładna. Świetna na rozdanie Oscarów. Ale z tego co wiem, wybierasz się jedynie na przyjęcie towarzyskie.             
                 – To może podzielisz się ze mną swoimi uwagami eksperta? – Dione nienawidziła Jaspera każdego dnia, miesiąc w miesiąc i rok w rok, ale bywały momenty, kiedy cała ta nienawiść urastała do niewyobrażalnych rozmiarów. To była jedna z takich chwil.
                – No jasne – Jasper uśmiechnął się niewinnie, kompletnie ignorując furię na twarzy śmierci.
W jednej chwili zaczął przetrząsać zawartość garderoby w zniewalającym tempie. Po chwili trzymał już w rękach inną czarną sukienkę, podkreślającą wszystkie atuty śmierci, ale z pewnością mniej formalną.  Dione tylko kpiąco uniosła brew.
                – Chyba sobie żartujesz. To strój dobry na spacer po mieście, a nie na spotkanie najbogatszych ludzi.
                – Jasne, Dione. Wiesz wszystko najlepiej. Powiedz mi w takim razie na ilu takiego typu przyjęciach byłaś? Nie muszę nawet czytać w twoich myślach, żeby wiedzieć, że na żadnym. Uważasz takie rzeczy za stratę czasu. A ja, w przeciwieństwie do ciebie, lubię czasami poznawać różnych ludzi i chyba wiem na ten temat nieco więcej. Może dzisiaj też się z tobą wybiorę, o ile się przebierzesz, bo inaczej na pewno nie zamierzam się do ciebie przyznawać.
                – Jasne. Kiedy niby bywałeś na takich przyjęciach. Może jeszcze kiedy byłeś śmiertelnikiem?  Kiedy to było… No kiedy, Jasper? Ile lat przede mną? Kim byłeś? I jak umarłeś? Śmiało, pochwal się… Te słowa właściwie nie miały żadnego związku z rozmową. Dione umarła w czasach średniowiecza, Jasper niewątpliwie był starszy, więc na pewno nie miał wtedy okazji uczestniczyć w przyjęciach podobnych do tych w XXI wieku. Przez kilka stuleci śmierć zdołała się jednak nauczyć, że choć Jasper zawsze pozostaje nieznośnie spokojny, tylko temat jego ludzkiej przeszłości sprawia, że zielony anioł traci kontrolę nad emocjami. Tak było i tym razem. Z oczu Jaspera nagle zniknęła cała kpina. Nie pozostał nawet cień okropnego uśmieszku. Zielony anioł stał się spięty, zdenerwowany. W oczach lśniła furia. W jednej chwili znalazł się przy Dione i przygwoździł ją do ściany. Nie mogła ruszyć się nawet o centymetr, ale to wcale jej nie przeszkadzało. Uśmiechnęła się szeroko i mściwie, zadowolona z jego złości i swojej przewagi.
                – Po co to robisz? Przecież wiesz, że nigdy nie powiem ci o swojej przeszłości. Tak bardzo ci się podoba wprowadzanie mnie w złość?
                 Ściskał jej ręce niezwykle mocno, ale ona nie czuła bólu. Z każdą kolejną chwilą coraz szerzej się uśmiechała. Ignorowała fakt, że kości łamały się pod mocnym naciskiem. I tak wiedziała, że od razu się zrosną. Taki drobny dyskomfort był niczym w obliczu satysfakcji. Jasper miał przyspieszony oddech i wpatrywał się w Dione ze złością z tak bliska, że gdyby była śmiertelnikiem, pewnie rozbolałyby ją oczy.
                – Wiesz, Jasper, jeśli chcesz mnie pocałować, musisz trochę rozluźnić uścisk. Jestem trochę w niekomfortowym położeniu, mogę nie całować tak dobrze, jak zwykle.
                Jasper puścił ją tak gwałtownie, że osunęła się na podłogę. Zaklęła i zaczęła oglądać sukienkę, sprawdzając, czy przypadkiem nie podarła się w jakimś miejscu.
                – I tak mam rację. I rozpuść te włosy, do cholery.
                Niemal od razu po tych słowach Jasper zniknął, pozostawiając po sobie przyjemny zapach, którego intensywnością zaatakował Dione, podczas wybuchu niepohamowanej złości. Śmierć zamknęła oczy i mocno wciągnęła powietrze. Pachniało wszystkim, co przywodziło na myśl zarazę. Zapach egzotycznych kwiatów, smutek o woni łudząco podobnej do deszczu, a także cudowny ból, który nie był w brew pozorom ani trochę nieprzyjemny, ale piękny i jedyny w swoim rodzaju, oszałamiający.           
                Śmierć otworzyła oczy i spojrzała w lustro. Po całej tej szarpaninie prezentowała się koszmarnie. Z przekleństwami na ustach zdjęła z siebie pogniecione ubranie, zakładając sukienkę zaproponowaną przez Jaspera.  Wciąż bardzo poirytowana chwyciła w rękę pierwszą lepszą torebkę i wsunęła na nogi buty, jednocześnie dostrzegając leżące na podłodze banknoty. Pewnie zapłatę za czyszczenie dywanu. Ostatni raz spojrzała w lustro i skrzywiła się, nienawidząc samej siebie, kiedy ostatecznie rozpuściła włosy i patrzyła, jak powoli opadają jej na ramiona. No proszę, znowu posłuchała Jaspera. A to dlatego, że po raz drugi miał rację. Ta świadomość bardzo popsuła śmierci humor.
Ponure rozmyślania przerwała wibracja komórki w kieszeni torebki. Czego znowu chciał Jasper? Bo oczywiste było, że to właśnie on dzwoni. Numer telefonu śmierci znał tylko jej zielonooki znajomy, a także kilka śmiertelników, których uczuciami dziewczyna chciała się pobawić. Ale wszyscy ci ludzie już dawno byli martwi.
                – Słucham? – zapytała, nie wiedząc, czyjego głosu ma się spodziewać, kiedy zatwierdziła połączenie od jakiegoś nieznanego numeru.
                – Cześć, Dione, tu David. Wiem tylko mniej więcej, w jakiej okolicy mieszkasz, więc powiedz mi, gdzie dokładnie podjechać.
                – Skąd masz mój numer? – Jeszcze żadnemu śmiertelnikowi nie udało się dokonać czegoś takiego. Właściwie śmierć czuła pewnego rodzaju podziw dla zdolności Wardricka do wyszukiwania informacji.
                – No cóż, nie było łatwo. Nikt w tej szkole nie miał twojego numeru. Nawet Cameron i ten cały Connor.
                Dione uśmiechnęła się lekko, słysząc wyraźną zazdrość w głosie Davida, kiedy wspomniał o przystojnym nastolatku. Zignorowała za to uwagę o przyjaźni z Cameron. Jakby była zdolna do bliższych relacji z jakimkolwiek śmiertelnikiem
                – Nie wiem czy masz jakieś problemy ze zrozumieniem pewnych rzeczy, ale powtórzę raz jeszcze: nie jestem zainteresowana podwózką. Poradzę sobie sama.
                – Nie wątpię, ale już za późno. Jestem w okolicy. To gdzie dokładnie mam podjechać?
                – Mój adres znają tylko wybrani. Sama cię znajdę, skoro aż tak bardzo zależy ci na moim towarzystwie – zgodziła się łaskawie Z podziwem do samej siebie zauważyła, że jest zdolna okazać trochę dobroci nędznej ludzkiej istocie.
                Rozłączyła się, aby David nie mógł już nic dodać. Musiał się nauczyć, że ostatnie słowo zawsze należy do Dione. Zamknęła oczy i skupiła się na zlokalizowaniu chłopaka. Od razu wyczuła jego obecność w jednej z pobliskich uliczek. Aura była zauważalnie bardziej przepełniona zielenią niż poprzedniego dnia. Wtedy znajdowało się w niej o wiele więcej bieli, czyli koloru życiowej energii. Teraz zieleń wyciągnęła swoje macki, zaczynając oplatać aurę i próbując wypchnąć całą biel. Biorąc pod uwagę niezwykle szybki postęp choroby, Davidowi pozostało zaledwie kilka miesięcy życia.
                Dione pospiesznie wyszła z domu, zamykając za sobą drzwi i wykorzystując prędkość światła w niecałą sekundę znalazła się niedaleko chłopaka. Kiedy dzieliła ich jedna przecznica, powróciła do ludzkiego tempa i skierowała swoje kroki w kierunku zielonej aury. Nigdzie jednak nie mogła dostrzec niebieskiego jaguara.
                – Cześć Dione. Jakim cudem tak szybko mnie znalazłaś?
                Odwróciła się w kierunku, z którego dochodził głos i dostrzegła Davida tuż przy białej limuzynie. Opierał się o nią ze sztuczną nonszalancją. Ubrany był w ciemne jeansy, zwyczajną białą koszulkę i rozpiętą czarną marynarkę. Dione niechętnie uświadomiła sobie, że Jasper po raz kolejny miał rację, doradzając jej w kwestii stroju.
                – Pomyślałem, że czymś cię zaskoczę, więc pożyczyłem limuzynę rodziców. I jak, odpowiada twoim wymaganiom? – zapytał, otwierając drzwi i gestem zapraszając Dione do środka, choć szofer stał przy samochodzie gotowy sam to uczynić.
                 – Biały nie należy do moich ulubionych kolorów. Zdecydowanie wolałabym czarny samochód – odpowiedziała Dione, łaskawie siadając na jednej ze skórzanych czarnych kanap i patrząc przez przyciemnianą szybę na przechodniów.
                – Należysz do jakiejś sekty? A może masz depresję? – David lekko uniósł brew. W tym momencie wygląd dokładnie jak Jasper, kiedy akurat rzuca jakąś irytującą uwagę.
                – Nie, po prostu tylko czerń do mnie pasuje. Poza tym, skoro uważasz mnie za psychicznie chorą, to naprawdę mogę w każdej chwili wysiąść i pojechać własnym samochodem. Nie prosiłam cię o podwózkę. Sam się narzucasz.
                David zaśmiał się, a Dione tylko przewróciła oczami. Wardrick irytował ją coraz bardziej. Jednego dnia nie podobało mu się jej ubranie ze względu na męską koszulkę, innego przeszkadzały mu kolory. Skoro zamierzał ciągle ją krytykować i obrażać, to po co w ogóle proponował powózkę?
                – Jesteś ciężkim przypadkiem, Dione – westchnął po jakimś czasie. Siedzieli w milczeniu już dobre kilka minut, dlatego dziewczyna aż się wzdrygnęła na dźwięk jego głosu.
                 – Ciężkim przypadkiem? Nie wiedziałam, że stawiasz mi diagnozę. Bawisz się w lekarza? – zadrwiła, kpiąco się uśmiechając.
                – Mam na myśli twój charakter. Bardzo trudno się z tobą zaprzyjaźnić. Ale mnie w końcu się to uda.
                 – Jasne. Przyjaźń ze mną to zaszczyt dla wybranych. Wbij to do swojej pustej głowy, Wardrick.
                – Teraz bawimy się w mówienie do siebie po nazwiskach, Madden?
                Uśmiechnęła się lekko. Ten chłopak potrafił być złośliwy tak samo jak ona. Poczuła do niego coś w rodzaju niewielkiego szacunku. Obawiała się jednak, że charakter Davida mógł znacznie utrudnić sprawienie, by chłopak się w niej zakochał.
                – Powiedz mi, Madden, aż tak ciężko dostać się do tego twojego grona wybranych?
                Uśmiechnęła się z satysfakcją, czując, jak poprawia jej się humor. Nie wiedziała wprawdzie, czy rzeczywiście spodobała się Davidowi, czy po prostu stanowiła dla niego trudne wyzwanie. W każdym razie na pewno udało jej się wzbudzić jego zainteresowanie, zwrócić na siebie uwagę. A to już był jakiś krok do sukcesu.
                 – Bardzo trudno. W twoim przypadku to niemożliwe, jeśli  o to chciałeś zapytać.
                Kątem oka zauważyła, że David lekko się uśmiechnął. Widocznie lubił trudne wyzwania. Bardzo dobrze, właśnie o to chodziło. Wpadał w zastawianą przez Dione pułapkę, chociaż nie zdawał sobie z tego sprawy. Jednak, kiedy dziewczyna odwróciła się w jego stronę i spojrzała prosto w oczy, od razu pozbył się swojego uśmiechu.
                – Skoro tak twierdzisz… Tylko nie zdziw się, kiedy nagle okaże się, że bardzo mnie lubisz albo nawet, że jesteś we mnie zakochana. To przytrafia się każdej dziewczynie jaką spotkam, nawet jeśli na początku postanawia, że pod żadnym pozorem nie ulegnie mojemu naturalnemu urokowi. – Wyszczerzył do niej zęby w uśmiechu, kiedy posłała mu kpiące spojrzenie i lekko uniosła brew.
                – Możesz sobie robić głupie miny, ale i tak przekonasz się, że mam rację – stwierdził bezczelnie, a Dione miała ochotę go uderzyć. Ten chłopak naprawdę zaczynał ją irytować.
                – Kiedy będziemy na miejscu? – zapytała, oglądając swoje paznokcie ze znudzonym wyrazem twarzy.
                – Nie masz pojęcia, ile dziewczyn przed tobą udawało, że je nudzę, a kilka tygodni później tylko czekały, aż wreszcie spotka je zaszczyt przebywania ze mną.
                 – Jasne, Wardrick. I tak wiem swoje.
                – Już jesteśmy – poinformował, ignorując jej słowa.
                Dione wysiadła z samochodu, nie czekając na Davida, którego zdecydowanie zdziwiło takie zachowanie. Widocznie nigdy nie znalazł się w podobnej sytuacji. Pomimo tego dogonił ją nie dając po sobie poznać, że czuje się urażony.
– Naprawdę jesteś ciężkim przypadkiem, Dione.
                – Nie jestem żadnym ciężkim przypadkiem. Przecież ostatnio sam stwierdziłeś, że po prostu jesteś dla mnie za dobry. Widocznie sama to wiem i postanowiłam trzymać się od ciebie z daleka.
                Z obrzydzeniem zdała sobie sprawę, że w jej głosie pobrzmiewała uraza, a zaciskanie ust potęgowało wrażenie obrażonej, małej dziewczynki.
                – Daj spokój. Obraziłaś się o coś takiego? Przecież wiesz, że nie mówiłem serio…
                Zbliżyła się do niego i spojrzała mu w oczy. Nie musiała nawet zaglądać do jego umysłu, żeby wiedzieć, że jest równie oszołomiony, jak ona sama, kiedy patrzy w oczy Jaspera. Takiego uczucia doświadczyła jeszcze tylko, gdy ukazał jej się świetlisty tunel kilkaset lat temu. Była więc równie hipnotyzująca jak brama do lepszego świata. Uśmiechnęła się, gdy to sobie uświadomiła.
                – Nie myślałeś? – zapytała cicho, starając się, aby niedowierzanie w jej głosie było jak najbardziej słyszalne.
                – No dobrze, myślałem, ale teraz widzę, że się pomyliłem.
                Dione zrobiła jeszcze jeden krok tak, że znajdowała się naprawdę blisko Davida. Przez chwilę stali w milczeniu, David zbyt oszołomiony jej urodą by się odezwać, a ona skupiona na nasłuchiwaniu. Dopiero po chwili, gdy do jej uszu dotarł satysfakcjonujący dźwięk, znów skupiła uwagę na stojącym przed nią chłopaku. Nachyliła się i zaczęła szeptać mu do ucha.
                – Przyznajesz, że jestem od ciebie lepsza? Że to ja mogę mieć największe znaczenie w naszej szkole?
                Przez chwilę na twarzy Davida pojawiło się napięcie. Dione jednak uparcie nie odrywała od chłopaka swoich czarnych oczu, mrugając raz po raz i nie pozwalając chłopakowi na trzeźwe myślenie.
                – No cóż, jesteś piękna, masz charyzmę, pieniądze, wszyscy pragną twojego towarzystwa. Gdybyś chciała, pewnie byłabyś w stanie mnie wygryźć.
                Słysząc to Dione od razu się odsunęła i przez chwilę pozwoliła sobie na mściwy uśmieszek. Dopiero po kilku sekundach zdołała się opanować. Jeden z mniejszych celów został osiągnięty. Zadowolona czekała aż usłyszy głos, którego oczekiwała. Nie zawiodła się.  
                – No proszę, David. Od kiedy to przyznajesz, że jesteś od kogoś gorszy? To naprawdę interesujące, biorąc pod uwagę fakt, że zawsze twoi znajomi pozostawali za tobą daleko w tyle…
                Dione uważnie przyjrzała się dziewczynie opierającej się o ścianę ze skrzyżowanymi rękami. Oczy spoglądające na Wardricka przysłaniała za długą grzywka w kolorze blond. Prawdopodobnie była to właścicielka mieszkania, biorąc pod uwagę fakt, że to ona otworzyła drzwi, kiedy rozkojarzony David mówił dokładnie to, co Dione chciała usłyszeć. A przy okazji usłyszeli to też niektórzy goście, sądząc po ich zdumionych spojrzeniach.
                 – Jestem Caroline – przedstawiła się blondynka, przerywając nieprzyjemną ciszę. – Cieszę się, że postanowiłaś wpaść, Dione. Zdążyłam już dzisiaj usłyszeć o tobie trochę od osób, z którymi chodzisz do szkoły. Szczególnie od chłopaków. Zastanawiałam się, jak ty to robisz, że wszyscy o tobie mówią. Teraz chyba rozumiem…
                – Cześć, Caroline. Może poznasz mnie z innymi? Nigdy nie bywałam na takich imprezach, nie znam tu chyba nikogo. Zawsze myślałam, że wolny czas spędza się lecąc na małą wycieczkę prywatnym odrzutowcem…
                Próżność Dione spodobała się Caroline. Z niewyjaśnionych powodów w bogatym towarzystwie nie była to wcale cecha zła. Im człowiek bardziej próżny, tym bardziej ceniony, o ile w parze z tym szła także pewność siebie i styl. A tego z pewnością śmierci nie brakowało. W końcu była istotą z klasą i szykiem. Odeszła więc z Caroline, kompletnie ignorując Davida, który wyglądał jakby zaraz miał zapaść się pod ziemię.
               
                Nadal jeszcze nie mógł pozbyć się oszołomienia. To, co wydarzyło się kilka minut wcześniej było czymś dziwnym, niespotykanym. Nigdy wcześniej nie doświadczył takiego uczucia. Właściwie to odczuwał jakąś nieokrzesaną tęsknotę, pragnienie dostąpienia zaszczytu choć jednego jeszcze spojrzenia ciemnych oczu.  
                Kiedy Dione zbliżyła się do niego i patrzyła tak, jak nikt nigdy jeszcze na niego nie patrzył, David znów zaczął zatapiać się we własnym świecie fantazji. Wydawało mu się, że biegnie pomiędzy drzewami o gołych gałęziach, brodząc po kolana w opadłych już liściach i mruży oczy, by uchronić się przed jesiennym wiatrem. Mijał kilka samotnych latarni, jakąś drewnianą ławeczkę, a na końcu czekała Dione, wyglądająca piękniej niż cały zastęp aniołów. Wszystko było absolutnie czarne. Każdy liść, każde źdźbło trawy, ale to wcale nie wydawało się Davidowi dziwne. Właściwie stwierdził wtedy, że czarny jest najpiękniejszym kolorem, jaki kiedykolwiek istniał. I tylko jakiś złośliwy, niemal niesłyszalny głosik uparcie szeptał  wpojone mu w dzieciństwie zdanie, że czarny nie jest wcale kolorem, jakby chciał zepsuć tę magiczną chwilę.
                Potem nastąpił inny stan, w którym zniknęło wszystko, pozostała jedynie Dione i jej spojrzenie. David nie mógł oderwać od niej wzroku, choć bardzo chciał. Może wtedy nie czułby się taki bezbronny. W tamtej chwili był tylko małym chłopcem uparcie czegoś pragnącym, mogącym zrobić wszystko, aby to osiągnąć.
                Kiedy więc dziewczyna zadała mu pytanie, odpowiedział niemal bez wahania. Co prawda kilka głosów w jego głowie zbuntowało się przeciw przyznaniu się do słabości, do tego, że jest gorszy, ale inna część umysłu, ta, która wydawała się mądrzejsza, podpowiadała, że to nic takiego, bo przecież nie da się dorównać tak cudownej istocie. Dione była nieziemska. David nie mógł jednak zrozumieć, na czym w zasadzie ta nieziemskość polegała.
                A potem wszystko minęło. Zobaczył jakiś dziwny błysk w czarnych oczach zaraz po tym, jak odpowiedział na pytanie. Chyba nawet dostrzegł lekki uśmiech, przypominający szczerzenie zębów przyczajonej do skoku pantery. To sprawiło, że poczuł pewnego rodzaju wątpliwości, choć w tamtej chwili jeszcze nie potrafił dokładniej ich określić. Nadal jeszcze za bardzo działał na niego urok dziewczyny. Dopiero, gdy usłyszał Caroline i zdał sobie sprawę, że panuje kompletna cisza, że wszyscy na niego patrzą bo słyszeli jego słowa, wtedy dopiero pojął, że bardzo się skompromitował. Najchętniej po prostu by uciekł, ale nadal pozostawał najpopularniejszym nastolatkiem w mieście i nie zamierzał pozwolić, by zmieniło się to za sprawą jakiejś tam dziewczyny. Nawet jeśli była to dziewczyna o urodzie anioła. Postanowił ratować godność, która jeszcze mu została i nie pozwolić już nigdy na takie odczucia co do Dione. Ta dziewczyna mogła doprowadzić go do porażki. A David nie był typem osoby, która dopuszczała do siebie świadomość jakichkolwiek niepowodzeń.

                Dione krążyła po wielkim mieszkaniu, zamieniając po kilka zdań z każdą osobą. Zdążyła poznać już niemal wszystkich obecnych i, o dziwo, sprawić, że ją polubili. Wcale nie dlatego, że udawała kogoś, kim nie była, ale z jakichś zupełnie innych, niewyjaśnionych przyczyn. Uśmiechała się do każdego, nawet jeśli ci ludzie w jej oczach stanowili grono kompletnie bezwartościowych śmiertelników. Manewrowała pomiędzy kolejnymi gośćmi, starając się nie rozlać ani kropli drinka, który trzymała w ręce. Jak się okazało, na spotkaniach bogatych nastolatków nie pije się piwa ani wina. Jedynie wytworne drinki, które chyba mają sprawić, by wszyscy poczuli się dorośli. To nie do końca Dione odpowiadało. Co prawda serwowany w domu Caroline alkohol był smaczny, ale nie mógł się równać z butelką ulubionego wina.
                Czarne oczy skierowały się na osobę, z którą do tej pory śmierć nie miała okazji zamienić choćby słowa. Należało to zmienić, bo każda osoba musiała zapamiętać obecność Dione na przyjęciu. Co prawda nie sposób było przeoczyć idealnej twarzy i zabójczej figury, ale rozmowa z pewnością nie mogła zaszkodzić. Zanim jednak Dione zdążyła zamienić kilka słów z kolejną zadufaną w sobie śmiertelniczką, przystanęła na widok niespodziewanego gościa. Na kanapie siedział Connor, który podobno trzymał się od elity z daleka. Chłopak sprawiał wrażenie niezwykle znudzonego, ale na widok Dione lekko się uśmiechnął.
                – Co tu robisz, Connor? O ile mi wiadomo raczej nie przepadasz za takimi imprezami.
                – Nie miałem wyboru. Caroline to moja przyrodnia siostra, a to jest mój dom. Mogę albo bez sensu szwendać się po mieście, albo jakoś przetrwać te kilka godzin.
                Dione przyjrzała się Connorowi ze skupieniem. Nie sprawiał wrażenia, jakby znajdujący się wokół goście obchodzili go w najmniejszym stopniu, ale ta reakcja nie była odwzajemniona. Kilka dziewczyn zerkało na brata Caroline z lekkim uśmiechem.
                 – Masz powodzenie – uśmiechnęła się czarnooka, wskazując na chichoczące dziewczyny. Connor podążył za jej wzrokiem i tylko wzruszył ramionami.
                – Zaraz dadzą sobie spokój.
                Tak rzeczywiście się stało, bo właśnie w tej chwili dołączył do nich David, który jakby dopiero co przypomniał sobie o Dione. Wskoczył na kanapę i położył rękę na oparciu, posyłając śmierci lekki uśmieszek, który trudno było zinterpretować. Dziewczyny w kącie pokoju od razu przestały zwracać uwagę na Connora, wlepiając oczy w Davida. Ten rzucił im przeciągłe spojrzenie i dopiero potem spojrzał na Dione.
                – David powrócił do najładniejszej dziewczyny – uśmiechnęła się Dione i zaczęła bawić się szalikiem.
                – Po prostu mam dosyć tych wszystkich klejących się do mnie panienek – westchnął teatralnie. Chyba nie zauważył, że słysząc jego przechwałki, Dione uniosła kpiąco brew. A może po prostu nie chciał tego widzieć. – Gdziekolwiek pójdę, już za mną lecą.
                – Spokojnie, mogę coś na to zaradzić – uśmiechnęła się Dione.
                Usiadła Davidowi na kolanach. Odwróciła w jego stronę głowę, patrząc mu prosto w oczy i zaczęła wodzić palcami po jego ręce. Chociaż chłopak za wszelką cenę starał się pozostawać obojętny i tak dało się wyczuć, że przez jego ciało właśnie przebiegają dreszcze. Dione uśmiechnęła się lekko i z uwodzicielskim uśmiechem nachyliła się, żeby wyszeptać Davidowi do ucha:
                – Zaraz się odczepią.
                Dziewczyny, które nie miały pojęcia, co Dione powiedziała Davidowi, mogły jedynie sugerować się jej uśmiechem. Spiorunowały śmierć wzrokiem, a po chwili odwróciły się plecami do kanapy, kiedy Dione posłała im miażdżące  spojrzenie. Teraz ta dwójka zdecydowanie szczerze jej nienawidziła. A szkoda, bo zaledwie kilka minut wcześniej Dione musiała poświęcić kilka chwil na rozmowę z nimi i zdobycie ich sympatii. Na szczęście były to tylko dwie nędzne osoby w ogromnym tłumie. Mała strata.
                Dla Davida to i tak dziewczyna na kilka dni. Jak już ją zdobędzie, porzuci niemal od razu. Jak każdą z resztą. Jeszcze przyjdzie moja kolej. Dione nie jest żadną królową, a panoszy się, jakby była u siebie.
                Myśli jednej z dziewczyn tylko poprawiły śmierci humor.
                – Od dawna masz przyrodnią siostrę, Connor? – zapytała, kompletnie ignorując Davida tak samo jak fakt, że kiedy mocniej się o niego oparła, znacznie przyspieszył mu puls.
                – Właściwie to od kilku miesięcy. Caroline jest całkiem w porządku. Gdyby nie to, że ciągle organizuje imprezy i obraca się jedynie wśród osób z elity… To trochę denerwujące.
                 – No tak, elita… Zapomniałem, że jej nienawidzisz – mruknął David, jakby koniecznie chciał, żeby ktoś zwrócił na niego uwagę. – Nie żebyś sam był popularnym, bogatym nastolatkiem.
                – No cóż, dla mnie ta cała wasza elita zawsze pozostanie jedynie grupą fałszywych znajomych. Nie potrzebuję się z wami zadawać.
                – Jakbyś robił nam łaskę. To zamknięta grupa. Nie sądzę, żeby ktoś cię tam chciał – warknął David.
                – Ciekawe, a wydawało mi się, że niedawno sami proponowaliście, żebym do was dołączył – uśmiechnął się Connor, choć zdecydowanie nie był to uśmiech przyjazny. Między nim a Davidem dało się wyczuć niezwykłe napięcie, spowodowane walką o Dione.
                Dziewczyna nie miała jednak zamiaru dalej uczestniczyć w wymianie złośliwych komentarzy. Wolała zdobyć sympatię jak największej liczby osób, poznać na tyle, by zapraszali ją na różne imprezy i żeby traktowali jak równą sobie. Miałaby wtedy o wiele większe szanse na dostanie się do elity. A przecież to był jeden z pośrednich celów prowadzących do zawrócenia w głowie Davidowi. Wstała więc z kolan Davida, pozostawiając prześcigających się w złośliwościach chłopaków i ruszyła w stronę grupki roześmianych dziewczyn.
                Nie było trudno ich oczarować. W końcu śmierć posiada niezwykły urok, a jej aura przyciągała ludzi niczym magnes. Pół godziny później wszystkie dziewczyny wesoło dyskutowały na temat nowych markowych sklepów i ekskluzywnych sezonowych imprez. Zaczęły traktować Dione tak, jakby zapomniały, że poznały ją kilka chwil wcześniej. Wymieniły się nawet numerami telefonów, pozostać w kontakcie. Dione uśmiechnęła się, widząc coraz dłuższą listę kontaktów w telefonie komórkowym kupionym specjalnie przed imprezą.
                Impreza nie była taka zła, jak z początku śmierć przypuszczała. W gruncie rzeczy czarnooka świetnie się bawiła, rozmawiając z kolejnymi osobami, czytając im w myślach i upewniając się, że wszyscy doskonale ją zapamiętają. Kiedy w końcu skierowała się w stronę wyjścia, David od zrobił to samo. Otworzył przed nią drzwi limuzyny. Dione uśmiechnęła się lekko, kiedy nie patrzył. Jej plan działał, David wyraźnie zaczynał być zazdrosny. Podczas jazdy śmierć nie odezwała się ani słowem, choć chłopak wyraźnie kilka razy próbował rozpocząć rozmowę. Kiedy zatrzymali się wreszcie na ulicy, na której spotkali się przed imprezą, dziewczyna wysiadła bez słowa, nie dziękując ani za zaproszenie na imprezę, ani za podwózkę czy choćby towarzystwo Davida. Uśmiechnęła się widząc, oszołomienie na twarzy chłopaka. Najwyraźniej Wardrick nigdy wcześniej nie poznał dziewczyny, która z taką obojętnością przyjęłaby fakt spędzenia w jego obecności kilku godzin.


***

Miałam wstawić rozdział dużo wcześniej, ale Dione tak mnie denerwuje swoim zachowaniem, że na poprawkach zeszło mi o wiele dłużej, niż z początku zakładałam. 

6 komentarzy:

  1. Uwielbiam to opowiadanie, a ten rozdział był naprawdę świetny! Może i Dione zachowuje się nieznośnie, ale ma swój charakter, a to jest najważniejsze. Myślę, że gdyby jej postać była milsza, wiele by straciła i nie byłaby tak charakterystyczna. Każdy szczególik, każda złośliwa uwaga, którą wypowiada sprawia, że nie idzie jej zapomnieć. Zdecydowanie Dione jest postacią, o której pamięta się długo, nawet, gdy opowiadanie dobiega już końca.
    Podobała mi się początkowa scena. To, że śmierć starała się pokazać, jak dobrze zna się na ludzkich zwyczajach i modzie, a jednak to Jasper miał rację. Lubię te ich przepychanki w dosłownym i metaforycznym znaczeniu. Niby jedno drugie zlikwidowałoby bez mrugnięcia okiem, ale bez siebie jakoś tak ciężko byłoby im istnieć. Przecież tam gdzie zaraza tam i śmierć. Od zawsze tak jest, więc chyba żadne z nich nie ma mocy, aby to zmienić.
    Jasper... Jego chyba lubię najbardziej. Nurtował mnie niesamowicie już wcześniej, a teraz, gdy okazało się, jak wielką wściekłością reaguje, gdy ktoś wspomina o jego przeszłości... Kurczę, chętnie bym się dowiedziała, czemu tak jest.
    Dione wcale się nie zmienia, pomimo pobytu wśród ludzi. Może gdyby trafiła do innego środowiska, a nie tak snobistycznych osobistości... Nie, wydaje mi się, że nawet wtedy jej charakter nie uległby zmianie. W sumie trafił swój na swego, jeżeli chodzi o Davida. On zgrywa takiego niedostępnego i w ogóle, ale jednak w pobliżu Dione nie potrafi tak do końca panować nad swoimi emocjami. Jakoś tak żal mi się go zrobiło, gdy wspomniałaś, że choroba się nasila... Jestem ciekawa, kiedy jej objawy dadzą o sobie znać. Przecież chłopak do końca nie będzie się dobrze czuł. Chyba. Tak mi się wydaje...
    Cóż, w każdym razie czekam na kolejny rozdział i mam ogromną nadzieję, że pojawi się on jak najszybciej, a przynajmniej nieco szybciej, niż dotychczasowy.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dawno nic tutaj nie było. Muszę napisać, że nawet stęskniłam się za wredną Dione, bo może na pierwszy rzut oka nie jest postacią, którą da się polubić, za to z perspektywy czasu twierdzę jednak, że jest ona ciekawą bohaterką. Twoja Śmierć na pewno wybija się oryginalnością i gwarantuję, że na całym blogspocie nie ma tak interesującej bohaterki jak Twoja. Fakt, czasem potrafi nieco zirytować człowieka, ale nawet to ma swój urok. Przynajmniej dla mnie, bo z całą pewnością lubię nieszablonowych bohaterów. Cieszę się, że nie chciałaś robić idealnych postaci, które od razu da się polubić, bo to jest proste i łatwe. Postawiłaś przed sobą trudne zadanie, bo ciężko jest pisać o kimś, jeśli nie do końca zgadzasz się z jego zachowaniem w danej sytuacji. Trudno jest się wczuć w taką rolę. Tobie to jednak wychodzi świetnie, pomimo trudności o jakich napisałaś pod rozdziałem :)

    Ubóstwiam Jaspersa. Nie pamiętam, czy pisałam o tym, że jest to mój ulubiony bohater. Podoba mi się jak za każdym razem Dione tonie w tych jego zielonych oczach. Mam wrażenie, że bohaterowie coś do siebie czują, lecz nie chcą się do tego przyznać, stąd te ich ciągłe uszczypliwości. Zastanawia mnie jednak to, jak mężczyzna zmarł. To musi być coś naprawdę dla niego ciężkiego, że tak gwałtownie jego humor potrafi się zepsuć.

    Podobają mi się też starania Davida, żeby niejako zaimponować Dione. Biedny, naprawdę się stara, ale kobieta jest zimna i ma nad nim przewagę. W tym przypadku to on tonie w jej oczach. Coś mi się wydaje, że chłopak będzie miał trudność w tym, żeby się nie zauroczyć, tak na poważnie, dziewczyną. Tym bardziej, że nasza Śmierć stanowi dla niego wyzwanie, skoro nie reaguje na to, na co zareagowałaby każda zwykła dziewczyna. David wydaje mi się być typem zdobywcy, dlatego czuje on, że poprzeczka została podniesiona i coś mi się wydaje, że może teraz zrobić się ciekawie.

    Strasznie lubię to Twoje opowiadanie. Jest to chyba pierwsze, jakie do tej pory czytałam, gdzie śmierć nie jest kostuchą i nie trzyma w ręku kosy. To taka miła odmiana, chociaż trzeba przyznać, że charakterek to ona ma :)

    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Mam cichą nadzieję, że nie będzie trzeba czekać na niego tak długo, jak na ten :)

    Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oho, wredna Dione powraca. Niemal zdążyłam już zapomnieć jaka charakterna z niej osóbka. Jednak ten Jasper ma z nią ciężko xd Zastanawiam się czemu Diona tak bardzo lubi go irytować. Być może po prostu taka już jej natura, że łatwiej jej przychodzi być wredną niż milusią :) Albo być może jest to jej sposób na radzenie sobie z tą aurą, która otacza Jaspera i tak bardzo na nią oddziaływuje i męczy. Tak czy inaczej, Jasper ma z Dione czasem ciężkie życie :D No ale ona z nim również, w końcu momentami naprawdę uparty z niego człeczek. Ja jednak Jaspera jak na razie lubię chyba najbardziej. Jakoś tak najmniej mi się naraził :D Owszem, on też jest bardzo, ale to bardzo pewny siebie, ale porównując go do Dione czy Davida, jakoś tak wypada przy nich przyjaźniej. Może to kwestia tego, że pojawia się tylko na trochę, na dodatek ja jako czytelnik nie mam możliwości śledzić jego myśli, tak jak to ma miejsce w przypadku perspektyw Dione czy Davida, jednak cóż, generalnie na tę chwilę Jasper jest dla mnie chyba najfajniejszą i najbardziej znośną postacią ;)
    Trochę mi szkoda Davida. Bo on z góry ustawiony jest na przegranej pozycji, a przynajmniej tak to wygląda na tę chwilę. Dione mocno go tym swym czarem otula no i biedak zdaje się zupełnie bezbronny w obliczu takiego wpływu Dione. Cóż, gdyby Dione była miłą, nie tak próżną dziewczyną, pewnie w życiu nie powiedziałabym, że szkoda mi Davida, bo generalnie to z niego wielki próżniak jest, ale że wyszło na to, że i ona, i on to dość ciężkie charakterki, to zdecydowanie szkoda mi Davida, który tak sobie nieświadomie żyje i pomalutku zdaje się tonąć w uroku Dione. Ciekawa jestem z kolei Dione i tego w jaki sposób rozwinie się jej postrzeganie Davida. Na początku zakładałam, że oni z czasem obydwoje w jakimś stopniu się w sobie zadurzą, ale na razie to wygląda tak, że nie ma szans, by Dione się zagubiła w swym planie i poczuła coś dla Davida. Chyba, że to przyjedzie z czasem, no ale na tę chwilę się na to zupełnie nie zanosi.
    Czekam na kolejny rozdział!
    Pozdrawiam serdecznie <3

    OdpowiedzUsuń
  4. To w sumie bardzo ciekawe, że nie przepadasz za swoją własną bohaterką :D Oczywiście doskonale rozumiem, jakie są ku temu powody, ale mimo wszystko to chyba dobrze, że nawet Ciebie zirytowało jej zachowanie - to oznacza, że wykreowałaś ją na taką, jaką chciałaś, żeby była, tym samym tworząc postać, od której sama trzymałabyś się z dala. Dobra robota :)
    Boże, uwielbiam Jaspera, naprawdę. Tę jego tajemniczość, pewność siebie... Jest niesamowicie pociągający. Jasne, w egoizmie chyba nawet prześciga swoją "koleżankę", ale i tak dużo bardziej go lubię, jest charyzmatyczny i ma w sobie coś interesującego, co może wynikać z tej jego utajonej, pilnie strzeżonej przeszłości. Bardzo jestem ciekawa, co takiego działo się w jego życiu, kiedy się urodził, jak zginął... Mam nadzieję, że w swoim czasie to opiszesz. W każdym razie potyczki słowne Dione i Jaspera to zawsze świetna rozrywka, kiedy ścierają się dwa tak mocne charaktery, trudno o większy konflikt :D Lubię ich jako duet, nawet tak wkurzający siebie nawzajem.
    Próżność Dione zaczęła wychodzić mi bokiem mniej więcej w połowie rozdziału. Cholera, nie mogłam znieść tych jej złośliwych komentarzy, uśmieszków satysfakcji na widok czyjejś zazdrości, przesadnego eksponowania wdzięków, choć tak naprawdę wcale nie musi się starać, by zwrócić na siebie uwagę płci żeńskiej. Za samym Davidem też nie przepadam, jak zresztą Ci wspominałam pod poprzednimi rozdziałami (kompletnie nie rozumiem, co te wszystkie laski w nim widzą; jasne, jest przystojny, ale doskonale wiedzą, że zmienia dziewczyny jak rękawiczki, bawi się nimi i szanuje tylko siebie. Zastanowiłabym się nad sobą, gdybym miała tak okropny gust). Mimo wszystko jest mi go szkoda w związku z opanowującą go chorobą. Nikomu czegoś takiego nie życzę...
    Póki co wydaje mi się, że jak na razie Dione świetnie odnajduje się w nowej roli. Jest na ustach wszystkich z nowej szkoły, jedni ją kochają, drudzy nienawidzą, nieważne - byleby zdobyć popularność i coś na kształt szacunku, bo jest to niestety zbyt mocne słowo, jeśli w grę wchodzi taka osoba. Miło w sumie popatrzeć na Davida, który musi tym razem trochę bardziej się postarać, zanim zdobędzie kobietę - może to go czegoś nauczy. Generalnie to całe środowisko elity jak dla mnie brzmi okropnie, nigdy nie lubiłam takich zamkniętych, a już zwłaszcza zarozumiałych grupek, która uważała się za ósmy cud świata i każdego innego traktowała z góry. Ale Dione idealnie do nich pasuje, jakby nie patrzeć.
    Długo nie było tutaj nowości, więc cieszę się, że coś dodałaś :) Rozdział bardzo udany, ciekawa jestem, jak to wszystko potoczy się dalej - jak rozwiną się relacje Dione z Davidem, Jasperem, Connorem i innymi uczniami.
    Pozdrawiam,
    rude-pioro.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. No. W końcu udało mi się zostać na bieżąco z tym opowiadaniem... Miałam jednego dnia skończyć i tak się do tego zabierałam, jak do nauki do sprawdzianu, hehe... Nie śmiej się, bo porównanie w moim przypadku jest adekwatne do mojej osoby, serio xD
    Początek lekko mnie zanudził, dopóki nie pojawił się mój boski Jasper <3 Jak ja kocham Zarazę :D Od samiusieńkiego początku urzekł i mnie jego urok osobisty, równie tak samo, jak Dione :D
    W ogóle zadziwiło mnie to, że jako kobieta nie ma pojęcia o żadnych imprezach... Musiała przecież oglądać chociażby jakieś filmy i kurde chociażby z samego faktu, że jest KOBIETĄ, wiedzieć o tym, jak się ubrać na daną imprezę i jak ona może wyglądać XD To mi się wydawalo serio dziwne, ale przebrnęłam i nawet zaśmiałam się w tej sytuacji :D
    Na imprezie troszkę nudna atmosfera, dopóki Dione nie zaczęła wkraczać do akcji z różnymi odpałami, jak wzbudzanie zazdrości w innych dziewczynach o Davida :D OMG, ja serio nie zrozumiem nigdy, dlaczego one lecą na tak próżnego idiote, jakim on jest... Za milion dolarów nigdy bym się z takim nie umówiła....
    Nie no dobra, umówiła - okej, ale na pewno nie mogłabym z nim być w jakimkolwiek związku! Wykluczone!

    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział ;)

    Ps. U mnie pojawił się rozdział 8 ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie moge uwierzyć, ze nie skomentowałam Twojego posta. Blogger nic mi nie powiedział, skubany :(. Rozdział mi sie podobał. Ciesze sie, ze istnieje ktos, kto ma władze nad Dione, choc to chyba oznacza, ze jest w zasadzie jeszcze gorszy. Ale lubię Jaspera mimo wsysztko. dione... Niby uważa ludzi za gorsze istoty, ale w jakis sposob zależy jej na nich, chce byc przez nich podziwiana, chce poklasku... Niezłe ma sztuczki, trzeba przyznać, bardzo podobał mi sie opis tego, co zrobiła z Davidem. Az zaczęłam mu lekko współczuć, ale nie za mocno; on mnie dopiero wkurza. Aczkolwiek nie sadze, zeby zasłużył na smierć w tak młodym wieku ;(. Ciekawe, jak to rozwiążesz. Zapraszam do mnie na zapiski-Condawidamurs na nowosc

    OdpowiedzUsuń