środa, 5 sierpnia 2015

ROZDZIAŁ 1



            Kiedy Dione spojrzała na swój sweter, z jej ust padło kilka słów, których przyzwoicie i sympatycznie wyglądająca dziewczyna zdecydowanie nie powinna używać. Jednak wygląd to zaledwie złudzenie. Dione nie była bowiem ani sympatyczna, ani nadzwyczaj kulturalna. A teraz jej całkiem nowy, czarny sweter za trzysta dolarów prezentował się koszmarnie, cały podarty i upstrzony plamami krwi.
            Schylając nisko głowę, by nie uderzyć o dach, powoli się poruszyła. Usiłowała uważać na spodnie, które jakimś cudem pozostały w jednym kawałku. Usiadła okrakiem na kolanach rannego mężczyzny. Zupełnie jakbym dosiadała konia, zauważyła z uśmiechem. Z tą niewielką różnicą, że konie zazwyczaj nie prezentują się tak koszmarnie.
            – Ktoś tu się zadrasnął – cmoknęła z niezadowoleniem.
            To było ogromne niedopowiedzenie. Mężczyzna krwawił z kilku miejsc, jego twarz zdobiły podłużne szramy, nos prawdopodobnie uległ złamaniu, a prawe oko przykryła koszmarna opuchlizna. W najgorszym stanie znajdował się jednak policzek. O ile można go było jeszcze nazwać policzkiem. Właściwie stanowił jedną wielką mieszaninę bliżej nieokreślonych mięśni i kości. Skóra oderwała się i teraz wielki płat zwisał z twarzy mężczyzny, odsłaniając krwawiące mięso. Dione zmrużyła oczy, próbując przyjrzeć się uważnie dolnej części rany. Czy tylko jej się zdawało, czy dostrzegła ząb? Cicho gwizdnęła.
            – Widzę, że nieźle zaszalałeś. A nie uczono, żeby uważać na drodze? – zapytała z kpiącym uśmiechem, choć nieprzytomny mężczyzna nie mógł odpowiedzieć.
            Chwyciła płat skóry zwisający z policzka i dopasowała go do miejsca, w którym powinien się znajdować. Niestety, zamiast przykleić się dzięki krwi pokrywającej twarz, po prostu odpadł. Dione z obrzydzeniem machnęła ręką, a potem wbiła wzrok w krew zgromadzoną pod paznokciami. I pomyśleć, że zaledwie godzinę wcześniej wyszła od manikiurzystki! Westchnęła przeciągle i omiotła wzrokiem wnętrze samochodu. Minuty mijały, a mężczyzna nadal pozostawał nieprzytomny. Czarnooka nie należała do cierpliwych, a czas zdawał się płynąć niemiłosiernie wolno. Tak właściwie mogła w jednej chwili zakończyć życie nieznajomego. Ale wtedy odebrałaby sobie tyle przyjemności…
            Znów spojrzała na sweter. Była wściekła, że zmarnowała kilkaset dolarów. Zauważyła kawałek szkła tkwiący w rękawie. Wyjęła go ostrożnie, starając się nie zadrasnąć, choć rana zniknęłaby praktycznie od razu. Wydobywanie mniejszych odłamków zaplątanych we włókna bez reszty pochłonęło Dione i dopiero gdy usłyszała cichy jęk, podniosła wzrok. Uśmiechnęła się z satysfakcją. Nareszcie, mężczyzna zaczynał odzyskiwać przytomność. W końcu nadszedł czas na odrobinę rozrywki. To zdecydowanie mogło wynagrodzić Dione wszelkie niedogodności. Mężczyzna z wielkim trudem otworzył oczy. Był zbyt słaby, by mówić. Czarnooka musiała zadowolić się wychwytywaniem jego myśli. Szkoda, ostatnia przedśmiertelna rozmowa byłaby o wiele ciekawsza.
            Czy to anioł zstąpił z nieba?
            Kąciki jej ust uniosły się, gdy słyszała tę myśl. Zgarnęła krople krwi z lusterka w samochodzie, aby móc się przejrzeć.
Rzeczywiście, tylko anioł mógł mieć tak piękne kości policzkowe, perfekcyjny nos i kuszące usta w intensywnym kolorze. To właśnie niebiańska istota zasługiwała na jasne jak za dotknięciem promieniami słońca loki sięgające aż do łokci. Jedynie oczy stanowiły wyjątek. Co prawda również były idealne, ale tęczówki zamiast pięknego błękitu pozostawały czarną otchłanią. Trzeba się było dokładnie przyjrzeć, by odróżnić źrenicę od tęczówki. Spojrzenie tych oczu zdawało się hipnotyzować, przyzywać i oszałamiać. Ciemny ubiór jedynie potęgował efekt. Przy okazji podkreślał także idealną figurę, której Dione pozazdrościłaby każda dziewczyna. Ale akurat perfekcyjnej sylwetki nie dało się już dostrzec w małym samochodowym lusterku.
            Czarnooka była idealna i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Choć takie myśli zazwyczaj są przejawem próżności, w tym wypadku mogły uchodzić po prostu za stwierdzenie faktu. Każdy, kto zobaczył Dione – starsi ludzie, małe i oczarowane pięknym wyglądem dzieci, które myślały, że spotkały anioła, dorośli, nastoletni chłopcy niemogący oderwać wzroku i zazdrosne dziewczyny – wszyscy oni myśleli „Dione jest idealna”. Błyszczała jak gwiazda nawet w największym tłumie.
            – Nie, nie jestem aniołem. Raczej jego przeciwieństwem. – Uśmiechnęła się złowrogo.
            A więc piękny demon. W takim razie piekło nie jest takie straszne.
            Czarnooka przewróciła oczami. Dlaczego ciągle spotykała się z utartymi schematami? Czy ludzie naprawdę tak niewiele się od siebie różnili?
            – Nie jestem demonem, idioto. Żaden demon nie mógłby wyglądać tak jak ja. Jestem najpiękniejszą istniejącą istotą. Ale mniejsza o to. Nie dlatego się tu znajdujemy. Przez swoją całkowitą głupotę zasnąłeś za kierownicą, przeleciałeś przez barierkę i wpadłeś do rowu. Nieładnie, nieładnie. Może nie byłoby tak źle, gdybyś nie trzymał nogi na gazie. Twój błąd… Bob – wypowiedziała jego imię w chwili, gdy spojrzała na prawo jazdy uprzednio wyciągnięte z portfela. Przyjrzała się zdjęciu. Bob był przystojnym mężczyzną przed czterdziestką.
            Byłem bardzo zmęczony. Muszę pracować do późna. Moja żona i córeczka…
            – Tak, tak – przerwała mu ze znudzeniem. – To jest właśnie ten moment, w którym pojawia się łzawa historyjka o miłości do rodziny. Nie chcę tego słuchać, mam dużo do roboty. Poza tym przerabiałam to tysiąc razy. Ciągle i ciągle to samo. Wiesz, kim jestem, Bobby? Nie? A więc spójrz jeszcze raz w te oczy, przyjrzyj się uważnie, a kiedy już dołączysz do swoich znajomych po drugiej stronie, będziesz mógł opowiadać, jak to właśnie przed chwilą spojrzałeś w oczy śmierci.
            Bob gwałtownie się wzdrygnął, co nieco zdziwiło Dione. Mężczyzna stracił niewyobrażalnie dużo krwi, to, że był przytomny, graniczyło z cudem. I miał jeszcze siłę się wzdrygać? Z pewnością był wytrzymały.
            Proszę, nie każ mi odchodzić. Mam rodzinę… Nie mogę ich zostawić z tym wszystkim… Załamią się… Nie dadzą sobie rady… Ja…
            – Och przestań smęcić, Bobby – westchnęła Dione i w tym samym momencie dostrzegła ostry kawałek jakiejś samochodowej części wbity w jego brzuch. – Nie odpuszczę ci, zrozum. Najgorsze jest to, że zaczynasz mnie nudzić. Ja też mam swoje problemy, właśnie podarłam cholernie drogi sweter. Czuję się niezwykle smutna. Jakby jakiś ból rozrywał mój brzuch... Potrafisz to sobie wyobrazić? To mniej więcej takie uczucie… – przekręciła tkwiący w ciele mężczyzny przedmiot i usłyszała głośny krzyk. Uśmiechnęła się z satysfakcją.. – Skoro już rozumiesz moje cierpienie, to czas się pożegnać. Zadałabym ci moje standardowe pytanie, które brzmi czy jesteś gotowy na śmierć, Bobby?, ale i tak doskonale wiem, co odpowiesz.
            Nie nazywaj mnie Bobbym.
            Zadziwiające. Mężczyzna siedział cały zakrwawiony w zmasakrowanym samochodzie, śmierć właśnie torturowała go kawałkiem niezidentyfikowanej samochodowej części, a on przejmował się zdrobnieniem imienia? Że też w ogóle miał jeszcze siłę i chęci, żeby się kłócić! Dione uśmiechnęła się z uznaniem. Gdyby nie to, że mężczyzna mógł zabrudzić jej spodnie krwią sączącą się z tych wszystkich ran, może pobawiliby się dłużej.
            – Oj, Bobby, Bobby, jesteś taki niemądry. Ze śmiercią nie należy się kłócić. Sama decyduję jak cię nazywać. Tak więc, żegnaj… Bobby.
            Ostatnie słowo wypowiedziała niezwykle wyraźnie z mściwym uśmiechem na twarzy. Zauważyła, że mężczyzna znów się wzdrygnął. Biedy Bobby, naprawdę mógłby dostarczyć jej rozrywki, gdyby tylko tak nie krwawił. Chwilę później czarnooka zaklęła, kiedy uświadomiła sobie, że lewy policzek to ten niepokryty skórą.
            Podniosła zakrwawioną tkankę z podłogi samochodu, zastanawiając się, czy nie przyłożyć jej do twarzy Boba i uczynić pocałunek choć trochę mniej obrzydliwym. Zrezygnowała jednak z tego pomysłu, kiedy tylko dostrzegła przyklejone drobinki piachu. Uniosła płat skóry na wysokości oczu Boba i pomachała mu nim przed twarzą.           
            – Chyba coś zgubiłeś, Bobby. Będę jednak miła i ci to zwrócę.
            Wcisnęła mu skórę do ręki, zaciskając na niej jego krwawiące palce. Jeden był chyba złamany, dlatego mężczyzna jęknął.
            Dione tymczasem spoglądała na jego twarz, próbując powstrzymać dreszcze obrzydzenia. Trzeba było zrobić wszystko szybko, nim dotrze do niej, że całuje kawał mięsa. Zamknęła oczy i odgarnęła włosy, bo ich nie okrwawić, a potem idealne usta złożyły krótki pocałunek na policzku Boba. Dzięki Dione pojęcie pocałunek śmierci nabierało nowego znaczenia. Dusza Boba oddzieliła się od ciała. Przez chwilę mężczyzna patrzył na czarnooką dziewczynę, a potem ruszył świetlistym tunelem ze łzami szczęścia w oczach.
Dione z trudem wyszła z samochodu. Po drodze zdążyła jeszcze zaczepić swetrem o pozostałości samochodowej szyby nadal tkwiące w ramie. W złości wybiła ostatnie kawałki szkła i dopiero wtedy rozpoczęła bieg ulicami miasta. Poruszała się z prędkością światła, dlatego błyskawicznie dotarła do celu.
            W szaleńczym pędzie zdjęła sweter i wrzuciła go do kosza na śmieci. Przypadkowy przechodzień musiał przeżyć szok, zauważywszy jedynie szybujący czarny kłębek. Dione jednak nie przejmowała się innymi. Cały świat leżał u jej stóp. A przypadkowy widz mógł równie dobrze następnego dnia umrzeć na zawał tuż po tym, jak piękny czarnooki anioł pocałuje go w policzek…
            Kiedy tylko weszła do swojego pełnego przepychu mieszkania mieszczącego się w jednym z największych w dzielnicy apartamentowców, rzuciła klucze na stół i poszła do łazienki, aby przygotować kąpiel. Czekała cierpliwie, aż poziom wody osiągnie optymalny poziom. Dodała jeszcze olejek, zapaliła kadzidełka i przyniosła z kuchni butelkę czerwonego wina.
            Jęknęła, kiedy włączyła funkcje masażu. Wanna zdecydowanie była warta wysokiej ceny. Dione poczuła się odizolowana od świata, spokojna i można powiedzieć, że nawet zadowolona z życia. Ostatnimi czasy rzadko się jej to zdarzało. Praca czasem potrafiła niezwykle męczyć. Ale przynajmniej od każdego, na kogo policzku Dione złożyła śmiertelny pocałunek, otrzymywała trochę życiowej energii. Gdy pojawiało się dużo ofiar, niemal dostawała skrzydeł. Tego dnia duża dawka siły zdecydowanie była jej potrzebna. Ostatnimi czasy czarnooka odczuwała nieustanne zmęczenie. Od dwóch lat nie spotkała żadnej osoby, której energia by ją zadowoliła. A dzisiejszy dzień okazał się nadzwyczaj pechowy. Bobby, pomimo obiecującej wytrwałości, nie podarował śmierci praktycznie nic.
            – Wiesz co, Bobby, mogłeś się podzielić swoją energią, a nie samolubnie zabierać wszystko – westchnęła, choć mężczyzna nie mógł jej usłyszeć.
            – Może gdybyś trochę mniej go męczyła, zostałoby więcej dla ciebie. Zużył wszystko na rozmowę z tobą i próby zachowania przytomności – rozległ się głos, który tak zaskoczył Dione, że dziewczyna aż się wzdrygnęła.
            – Jasper… – Chłopak patrzył na nią z tajemniczym uśmiechem, leniwie opierając się o zlew.
            Włosy Jaspera miały osobliwy, ciemny kolor. Dione nigdy nie potrafiła rozstrzygnąć, czy jest to jeden z niezwykle głębokich odcieni brązu, czy może po prostu połyskujący czarny. Stanowiło to dla niej zagadkę nie do rozwiązania. Zagadkę, która razem z innymi składała się w jedną wielką tajemnicę, jaką był sam Jasper. Chłopak miał idealne kości policzkowe, idealny nos, idealną sylwetka, idealne mięśnie, skórę o idealnym odcieniu, a dodatkowo markowe ubrania, które jeszcze bardziej podkreślały całą jego idealność. Jedną z idealnych brwi Jasper uniósł kpiąco, kiedy posyłał Dione spojrzenie idealnych oczu. Były one dwoma punkcikami o zieleni tak intensywnej, że wyglądały jak wrota do innego, idealnego świata. Barwy takie jak malachitowa, szmaragdowa, odcienie młodych liści, dojrzałej trawy, a także wiele innych, mieszały się w tych oczach, tworząc skomplikowaną i idealną mozaikę. Już tyle razy Dione patrzyła w zielone tęczówki, a mimo wszystko i tak nie mogła się oprzeć myśli, że chciałaby się w nich zatracić. Wtedy wszystko byłoby idealne. Pływałaby w idealnej zielonej sadzawce, patrząc na idealne zielone chmury, a idealnie zielona trawa poruszałaby się na wietrze, który również miałby w sobie odrobinę zieleni. W Jasperze wszystko było idealne. Tak niezwykle idealne, tak nieziemsko idealne…
            A to dlatego, że Jasper również nie był człowiekiem. Pod postacią idealnego młodego mężczyzny po ziemi chodziła zaraza o hipnotyzujących zielonych oczach. Chłopak za pomocą pocałunku w czoło zaszczepiał w ludziach rozmaite choroby, wywoływał epidemie. Tak naprawdę mógł robić, co chciał, dać się ponieść wyobraźni i czasem nawet wymyślić nową, nieistniejącą do tej pory chorobę. Niektórzy ludzie zdrowieli, inni umierali, w zależności od rodzaju schorzenia. Jedyną zasadą, jaka obowiązywała Jaspera, była konieczność powiadamiania śmierci o każdej śmiertelnej chorobie mieszkańców Nowego Jorku.
Co prawda Dione i tak czuła, gdy ludzie znajdywali się u schyłku życia i potrzebowali śmiertelnego pocałunku, ale tu chodziło o rozrywkę. Kilka stuleci temu odkryła, że jeśli komuś dane jest umierać powoli, za sprawą przewlekłej choroby, może wyjść z tego niezła zabawa. Chodziło o to, by wzbudzić czyjeś zaufanie, a nawet w sobie rozkochać. A potem, w dniu śmierci, wyjawić prawdę, sprawić, że kolejna ofiara poczuje się oszukana, zawiedziona i przytłoczona okropnymi informacjami.
            Pewnie takie rozrywki byłyby niemożliwe, gdyby Dione osobiście uśmiercała każdego człowieka na Ziemi. Ludzie zakończali swoje życia przecież praktycznie bez przerwy. Na szczęście śmierć rozesłała po świecie kilka cieni swojej duszy, pojedynczych, czarnych powiewów wiatru, które poruszały się z prędkością światła i zakańczały ludzkie istnienia. Osobiście Dione zajmowała się tylko śmiertelnikami w mieście, w którym akurat przebywała. Nie musiała robić nawet tego, mogła pozostawić cały świat jedynie swoim czarnym pomocnicom, ale sadystyczne zapędy jej na to nie pozwalały. No i pozostawała kwestia pobierania energii od umierających. Tylko gdy osobiście uśmiercała, mogła cokolwiek otrzymać.
            Najwyraźniej Jasper był równie leniwy jak jego niosąca śmierć znajoma, bo rozesłał po świecie zielone tchnienia. Miały różne odcienie zieleni, tak samo jak oczy zarazy. Wysłanniczki śmierci zawsze pozostawały jednakowo czarne.
            W tym momencie Dione wyłoniła się z zielonej głębi oczu Jaspera. Przypominało to gwałtowne wypłynięcie na powierzchnię po nieoczekiwanym wpadnięciu do wody. Śmierć była zła, że chłopak potrafił tak na nią działać. Niestety, choć Dione różniła się pod wieloma względami od zwykłych śmiertelników, na urok przystojnej twarzy zarazy była równie nieodporna co oni. Sądziła, że Jasper czuł się podobnie, kiedy ją widział i po prostu nie chciał się do tego przyznać. Nie musiał. Jego zielone oczy zdradzały wszystko.
Charakter Jasper miał nieznośny i z pewnością nieidealny. Czasami Dione zastanawiała się, czym zasłużyła sobie na współpracę z kimś takim. Niestety, nie miała wyboru. Podobnie jak na Ziemi istniała tylko jedna śmierć, tak samo można było spotkać tylko jedną zarazę.
             Oczywiście nie zmieniało to faktu, że Jasper mógł udać się do innego miasta, zostawiając Dione do współpracy zdecydowanie mniej denerwującego ducha, odłamek swojej duszy. Tymczasem uparcie podążał za czarnooką. Kiedy tylko Dione zmieniała miasto, Jasper robił to samo. Musiał czerpać naprawdę wiele przyjemności z ciągłego irytowania swojej znajomej.
            – Jasper – powtórzyła Dione, tym razem ze złością. Przyczyniły się do tego dwie rzeczy – jak zwykle nie zdołała się oprzeć urodzie chłopaka i dodatkowo uświadomiła sobie, że siedzi w wannie, przykryta pianą i póki Jasper znajduje się w łazience, nie może z tej wanny wyjść.
            – Zirytowałem cię czymś? Czy może znowu zastanawiasz się jak to możliwe, że przez dziesięć minut rozmyślałaś o idealności moich oczu?
            Jasper uśmiechnął się szeroko, ukazując idealne zęby. Ten uśmiech Dione widywała zdecydowanie częściej, niżby chciała. Niestety, nie mogła nic na to poradzić: z zarazą łączyły ją interesy. Nawet, gdyby znów zmieniła miasto, chłopak podążyłby za nią. Choroba – nieodłączny towarzysz śmierci.
– Właśnie przerwałeś mi całkiem przyjemną chwilę relaksu – warknęła i spojrzała prosto w jego zielone oczy, tym razem nie pozwalając, by ich urok ją oszołomił.
            Jasper bez słowa wyciągnął z ręki Dione kieliszek i upił spory łyk czerwonego wina. Potem przyjrzał się resztkom płynu z dziwnym zainteresowaniem. Jego wzrok spoczął na butelce stojącej na skraju wanny. Pokiwał głową z uznaniem.
            – Bardzo dobre. Od razu można zauważyć, że się znasz. Chociaż nie powinnaś, biorąc pod uwagę, że nie jesteś pełnoletnia. dziewiętnastolatka pijąca wino…
            – Och, zamknij się, Jasper, mam ponad sześćset osiemdziesiąt lat – warknęła, próbując wyrwać mu kieliszek, ale on odsunął się z szerokim, kpiącym uśmieszkiem.
            Rzeczywiście, Dione urodziła się prawie siedem stuleci wcześniej. Dziewiętnaście lat po narodzinach podczas jednego ze spacerów złapał ją deszcz. Na chwilę uniosła głowę ku niebu, tak, że woda spływała jej po twarzy. Potem zapragnęła jak najszybciej dostać się do domu, ale uniemożliwiła jej to długa suknia i buty przeznaczone raczej do noszenia na wystawnych przyjęciach niż do biegania po błotnistych łąkach. Następnego dnia nie czuła się najlepiej.
            Pojawiła się okropna gorączka. Dione leżała wtedy przykryta kilkoma kocami, byleby tylko się rozgrzać. Zajmowała się nią osobista służąca, którą zatrudnili dla dziewczyny rodzice. Pochodzili z zamożnego rodu i mogli sobie pozwolić na podobne luksusy. Tamtego dnia dziewczyna marzyła jedynie o tym, by rodzice zapłacili zielarce, proponującej lek na zbicie gorączki. Kiedy spełnili tę prośbę, tak jak spełniali każdą zachciankę Dione, wierzyła, że wyzdrowieje. Ale pojawiły się dreszcze, z czasem dziewczyna zaczęła się motać w łóżku, majacząc za sprawą wysokiej gorączki. Służąca ocierała pot z jej czoła, nic więcej nie mogła zrobić.
            A potem pojawił się ból. Najpierw to była jedynie głowa. Wtedy dziewczyna nie mogła skupić się na niczym. Patrzyła nieprzytomnie na adoratorów, kiedy przyszli ją odwiedzić. Dione nie dość, że pochodziła z zamożnej rodziny, była ładna. Wiedziała o tym doskonale i lubiła wykorzystywać swoje atuty. Dzięki urodzie i wrodzonemu wdziękowi zdołała sprawić, że czterech przystojnych młodzieńców z zamożnych rodzin uparcie walczyło o jej względy. Nie zamierzała przyjąć zalotów żadnego z nich, co wcale nie przeszkadzało w napawaniu się widokiem zazdrości na twarzach innych dziewczyn. Jednak w obliczu wysokiej gorączki i nieznośnego bólu, adoratorzy stanowili jedynie nieprzyjemne obciążenie.
            Kiedy do gorączki, osłabienia i bólu głowy doszedł jeszcze ból pachwiny, a potem także szyi, Dione zrozumiała, że nie spotkała jej choroba spowodowana biegiem w zimnym deszczu. Któregoś dnia udała, że śpi i podsłuchała rozmowę zielarki z rodzicami. Poznała prawdę.
            Dżuma. Epidemia ogarnęła całą Europę, pojawiła się nawet w kraju Dione, Wielkiej Brytanii. Dziewczyna nie mogła w to uwierzyć. Żyjąc w tak bogatej rodzinie, dzięki pieniądzom i wysokim statusie społecznym, zawsze udawało się wyjść z kłopotów. Wystarczyło komuś zapłacić albo użyć wpływów. Ale nie tym razem. Dziewczynę ogarnął strach. Najpierw był niewielki, a potem rósł w siłę i zakorzeniał głęboko w jej sercu, by w końcu wyrosnąć w całej okazałości. Przytłoczył ją i sprawił, że godzinami szeptała do pustego pokoju, mając nadzieję, że przekona kogoś, aby zabrał od niej straszliwą chorobę. Tak się jednak nie stało.
            Pewnego dnia, gdy Dione była już bardzo słaba, podeszła do niej zielarka. Kobieta od kilku dni spędzała w pokoju długie godziny. Cała rodzina już dawno zmieniła miejsce zamieszkania, by przypadkiem się nie zarazić. Dione czuła się tak strasznie, że ledwie rozpoznała kobietę. Ona tym czasem usiadła na skraju łóżka i spojrzała smutno na dziwiętnastolatkę o czekoladowych oczach. Wtedy jeszcze nie były czarne… Przynajmniej póki zielarka nie nachyliła się nad Dione i nie złożyła pocałunku na lewym policzku.
            Najpierw dziewczyna poczuła, to ulgę. Zniknęła gorączka, dreszcze i ból. Pierwszy raz od wielu dni mogła trzeźwo myśleć. Następną rzeczą było zdziwienie. Skoro zielarka jednym pocałunkiem potrafiła uzdrawiać, to czemu nie zrobiła tego o wiele wcześniej?.
            Dione wstała, ale kiedy spojrzała na łóżko, krzyknęła. Zobaczyła tam siebie i już wiedziała, że jest jedynie duchem, że w jakiś sposób tym pocałunkiem zielarka zakończyła jej cierpienia jednocześnie nadając kres życiu. To było okropne. Dione zdecydowanie nie chciała być martwa. Po chwili tuż przed nią pojawiło się światło. Było piękne, wprost nie do opisania. Sploty promieni tworzyły pewnego rodzaju drogę. Ze światła biło tyle piękna i dobra, że dziewczyna pożałowała wszystkich złych rzeczy, jakie do tej pory zrobiła i czuła się niegodna przejścia przez bramę, jednocześnie mając pewność, że jest mile widziana na tym innym świecie.
            Zielarka nie pozwoliła jednak Dione podążyć tunelem. Dziewczyna próbowała się wyrywać, ale po chwili droga ze światła zniknęła. Kobieta wyjaśniła, że jest śmiercią. Dawno temu, kiedy inny czarny anioł odebrał jej życie, musiała wyrzec się przejścia przez świetlisty tunel i zakańczać ludzkie życia pocałunkami. W Dione widziała swoją następczynię, perfekcyjnego anioła śmierci. Ale dziewczyna nie chciała pozwolić odejść zielarce. Pragnęła również przejść na drugą stronę. Okazało się,ze będzie to mogła zrobić, gdy znajdzie kogoś na swoje miejsce.
            Ciało Dione było martwe. Zyskała nowe, podobne, ale doskonalsze. Zielarka zapytała nawet, czy nie chce zobaczyć swojego odbicia. Zaprzeczyła. Myślała tylko o tym, że już od kilku chwil mogłaby delektować się pięknem innego świata. Gdyby tylko nie została wybrana… Kobieta oznajmiła, że Dione nie jest tylko duszą. Była tak materialna jak inni ludzie, musiała się więc ukrywać przed rodziną aż do ich śmierci, aby nie pomyśleli, że postradali zmysły. A potem ona sama miała zakończyć ich żywot.       
            Zielarka weszła w światło, zniknęła. Dione miała ochotę za nią pobiec, ale nie zdołała. Została sama i zagubiona, ze świadomością, że aż do śmierci wszystkich, którzy ją znali, będzie musiała się ukrywać. Skuliła się w kącie pokoju i zaczęła płakać. Nie miała na nic siły.
            W takim stanie znalazł ją Jasper. Wtedy nie wiedziała jeszcze, jak ma na imię. Usiadł obok i czekał aż na niego spojrzy. To właśnie wtedy pierwszy raz zrozumiała, czym jest prawdziwe piękno. Jasper był tak piękny, jak piękne nie mogło być nic innego. A najpiękniejsze były jego oczy, w których mieszały się barwy idealnie pięknych odcieni zieleni.
            Chłopak wytłumaczył jej wszystko. Powiedział, że sam jest aniołem zarazy i że sprowadza na świat wszystkie choroby, decydując, kto umrze, a kogo przez kilka dni jedynie pomęczy kaszel. Wyjaśnił, że cała epidemia jest jego dziełem i że to on zaraził Dione, zmuszając zielarkę, by w końcu ją pocałowała.
Dziewczyna nie rozumiała, dlaczego zielarka nie mogła darować jej życia. Jasper oznajmił jednak, że to on wymyśla wszystkie choroby, a każdy cierpiący na te śmiertelne staje się coraz słabszy. Wtedy anioł śmierci nie ma wyboru i musi zabić, bo inaczej ci wszyscy nieszczęśnicy utknęliby w zawieszeniu między życiem a śmiercią.
Od tej pory Dione miała zakończać żywota tych, których zielonooki zarazi śmiertelnymi chorobami. Oprócz tego musiała składać śmiertelne pocałunki na policzkach starszych osób, samobójców, tych, których spotkały straszne wypadki, a czasem jeszcze innych — nowonarodzonych dzieci, które miały nagle przestać oddychać, nastolatków, którzy kładli się spać i już się nie budzili, a wszystko to, żeby zachować porządek na świecie.
Nie wiedziała, jak ma sobie sama z tym poradzić, a Jasper nie udzielił jej żadnej konkretnej rady. Wyjaśnił tylko, że Dione posiada wiele zdolności, których brak ludziom, że może poruszać się niezwykle szybko, czytać myśli, jeśli tylko się skupi. Twierdził, że potrafi naprawdę wiele i pewnie istnieją umiejętności, których on sam jeszcze nie odkrył, a które oboje posiadają. Powiedział też, że ukrywanie się przed rodziną nie będzie takie trudne, bo Dione może stać się jedynie cieniem, czarną smugą wiatru. Tak też zrobiła, a już następnego dnia wpadła na pomysł, by wysłać w świat cząstki swojej duszy, aby składały pocałunki śmierci za nią. Miała zamiar znaleźć swojego następcę, a potem wkroczyć w światło. Jasper był pod wrażeniem tego, co zrobiła. Przypadkowo odkryła nową umiejętność.   
Dione nie musiała na długo rezygnować z przebywania pod ludzką postacią. Jej bliscy zmarli w przeciągu miesiąca, dotknięci epidemią dżumy. Epidemią, którą wywołał Jasper. Kiedy dziewczyna nakrzyczała na niego, stwierdził, że to po prostu jego praca i epidemia była konieczna. Jakby tym wszystkim nieszczęśnikom nie wystarczył już problem głodu, narastające bunty chłopów czy kolejne wojny. Dione nie miała wyboru – pożegnała rodzinę delikatnymi pocałunkami i patrzyła jak wkraczają w światło, które dla niej przez jakiś czas pozostawało niedostępne.
            Jasper pomagał Dione w przetrwaniu w nowej postaci, a ona uwielbiała przebywać w jego towarzystwie, bo był zniewalająco przystojny. Charakter miał niestety tak okropny, że dziewczyna zdała sobie sprawę, iż nawet z takim wyglądem ktoś o tak mocno zepsutym sercu nie zasługuje na jej uwagę. Sama nie ma serca białego jak śnieg, jednak było ono gdzieś w niej, a Jasper zachowywał się jakby jego serce już dawno umarło, jakby zapomniał, do czego służy. Mimo tego podążał wciąż za Dione i pomagał poznawać własne zdolności, a także udzielał rad. Wszystko to robił z ironią i poczuciem wyższości, ale przy okazji zdołał dziewczynę wiele nauczyć. Tak mijały kolejne dni i choć Dione mogła znaleźć już wiele swoich zastępców, wybór nie padł na nikogo.
 Czasami zastanawiała się, dlaczego chłopak to robi, czemu ciągle jest przy niej, a kiedy go o to zapytała, wytłumaczył, że zaraza to nieodłączna towarzyszka śmierci i że tak będzie zawsze. Już wtedy, całe stulecia wcześniej, dziewczyna pomyślała, że Jasper powinien być raczej w pobliżu cząstek śmiertelnej duszy, bo sama Dione w ogóle nie wypełniała obowiązków czarnego anioła. Jasper jednak uparcie pozostawał przy niej, czekając aż w końcu złoży śmiertelny pocałunek na lewym policzku ostatniej bliskiej jej osoby.
            A potem wyjechali do innego kraju, gdzie nikt jej nie znał i gdzie nie musiała wciąż być tylko czarnym cieniem. Wtedy dowiedziała się kilku rzeczy o Jasperze, chociaż ten niechętnie mówił o sobie. Nie zdołała ustalić na przykład, ile ma lat. Wiedziała jedynie, że jest aniołem zarazy od dawna, a umarł w wieku dwudziestu jeden. Powiedział też, że żeby kogoś zarazić, musi go pocałować w czoło, bo to przez głowę przedostaje się każda choroba. Zazwyczaj w takich chwilach stawał się po prostu zielonym cieniem, którego ludzkie oko nie potrafiło dostrzec.
            Dione słuchała Jaspera, kiedy opowiadał wszystko z wyższością i starała się nie przerywać, bo, kiedy to robiła, chłopak stawał się jeszcze bardziej nieznośny. Dione często się mu odgryzała. Kiedy żyła, to ona rozkazywała innym, a oni wypełniali jej polecenia. Jeśli więc czarny i zielony anioł akurat nie dogryzali sobie nawzajem, to tylko dlatego, że chwilowo znajdowali się daleko od siebie.
Zawsze, kiedy znów się spotykali, chociażby tylko po godzinie rozłąki, Dione zamierała na widok Jaspera. Przebywając z nim cały czas, potrafiła z łatwością oprzeć się jego urokowi i nie wpaść w otchłań zielonych oczu, jednak w przeciwnym wypadku zapominała, kim jest i jak się oddycha. A to wszystko tylko dlatego, że na niego spojrzała. Nie mogła sobie tego wybaczyć, bo w gruncie rzeczy szczerze nienawidziła tego chłopaka.
            Minęło sporo czasu nim zorientowała się, że Jasper podobnie reaguje na jej widok, choć starał się za wszelką cenę nie dać tego po sobie poznać. Nie rozumiała jego zachowania. Gdy była człowiekiem, wielu zabiegało o jej względy. Ale jej uroda mieściła się w ludzkich normach, a Jasper był tak idealny, że aż nieprawdziwy. Czemu miałby reagować oszołomieniem na widok pięknej jak na człowieka, ale nie nadzwyczajnej dziewczyny?
            I wtedy po raz pierwszy od śmierci Dione zobaczyła swoje odbicie. Przypadkowo zerknęła na taflę jeziora podczas porannego spaceru i zamarła. Nie mogła pohamować westchnienia. Kości policzkowe stały się jeszcze bardziej idealne, oczy czarne (tak, czarne, już nie były brązowe), usta z kolei pełniejsze i tak perfekcyjne, jak cała reszta nowej Dione. Włosy połyskiwały, wyglądały na niezwykle zdrowe, a kiedy nimi poruszała podskakiwały, opadając jej na plecy.
            Dziewczyna zawsze miała wiele wad. A próżność była jedną z największych. Może to właśnie przez próżność jej serce sczerniało. Kiedy Dione ujrzała nową, anielską wersję siebie, zrozumiała, że podoba się sobie, że jest ideałem, kimś zniewalającym. Wtedy to właśnie pierwszy raz rozważyła, czy nie zostać aniołem śmierci trochę dłużej. Zachowałaby swoją urodę, nie musiała już być cieniem, bo mieszkała w miejscu, w którym nikt nie znał jej przed śmiercią.
            Tego samego dnia, pierwszy raz od dawna, postanowiła wykorzystać swój dar, nie wysyłając żadnej cząstki duszy. Człowiek mieszkający w pobliżu został zarażony przez Jaspera i był już tak chory, że zdecydowanie musiał umrzeć. Dione podeszła do mężczyzny i chwilę patrzyła, jak wije się z bólu. Usłyszała jego myśli. Wierzył, że widzi anioła, podziwiał jej piękno, chociaż ból go otumaniał.
Przedłużała to cierpienie, mówiąc do umierającego, opowiadając, kim jest. W końcu mężczyzna zaczął błagać o śmierć. Ból sprawił, że chciał jedynie jak najszybciej odejść. Dione spełniła tę prośbę dopiero kilka minut później. Te minuty musiały być dla biednego człowieka całą wiecznością. A kiedy czarnooka wreszcie złożyła na jego policzku pocałunek śmierci, poczuła, jak cząstka życiowej energii wnika w nią samą i dodaje jej sił.
To było cudowne. Dione nie zaznała czegoś takiego, kiedy to jej wysłanniczki zajmowały się umierającymi. Pokochała to uczucie napełnienia nową energią tak samo, jak pokochała swój nowy, lepszy wygląd. Ze zdziwieniem uświadomiła sobie również, że pokochała patrzenie na ludzi, którzy już prawie dosięgają światła, czekając, aż ona wreszcie zakończy ich życie, marzących jedynie o tym, żeby przestała się nad nimi znęcać i ich pocałowała.
            Wtedy była już pewna, że zostanie na Ziemi dłużej. Z początku miało to być zaledwie kilka lat. Z czasem przywiązała się do idealnej urody i do uczucia wstępujących w nią cząstek ludzkich duszy, do patrzenia na wijących się z bólu chorych i już wiedziała, że tak szybko nie odejdzie. Odkryła, że może się zaprzyjaźniać z tymi, którzy powoli umierają i przekonywać, aby przekazywali jej trochę majątku, czasem po prostu okradać samotnych bogaczy. W ten sposób zebrała mnóstwo złota i klejnotów. Majątku nieustannie przybywało, dziewczyna podróżowała po całym świecie razem z denerwującym ją wiecznie Jasperem. Zostawali w jednym miejscu na kilka albo kilkanaście lat. Czasy się zmieniały, ludzie wymyślali coraz ciekawsze rzeczy. Żarówki, telefony, samoloty, komputery… Było tego tyle, że Dione nigdy się nie nudziła. Przy okazji wiele się uczyła, poznała kilka języków, którymi po jakimś czasie potrafiła płynnie władać. Jeśli chodzi o obowiązki anioła śmierci, zajmowała się osobiście tylko ludźmi w mieście, w którym akurat przebywała, resztę świata zamieszkiwały niewidoczne dla ludzi czarne wysłanniczki. Dzięki temu śmierć miała czas dla siebie, mogła też dokładniej poznawać te ofiary, które umierały powoli wraz z rozwijaniem się w nich śmiertelnych chorób. A na koniec delektowała się cudownym uczuciem wnikającej w nią cząstki życia…    
            Któregoś dnia zapytała Jaspera, czy on też zabiera coś ludziom, kiedy ich zaraża. Powiedział, że jego wzmacnia ludzka witalność. Wyjaśnił, że jest z nim podobnie jak w przypadku Dione: czasem czuje się przepełniony siłą, a czasem jednak jest to jedynie lekki dreszcz. Dione dokładnie pamiętała tę rozmowę, a to dlatego, że wtedy Jasper po raz ostatni udał się na obchód po świecie, podczas którego mknąc jako zielony cień sprowadzał na ludzi choroby. Po powrocie postanowił tak jak Dione rozesłać po całym świecie cząstki swojej duszy i zająć się osobiście tylko miastem, w którym mieszkał. Od tej pory był zawsze niedaleko, już nie znikał na kilka dni. Dione musiała zaakceptować, że w każdej sekundzie może się na niego natknąć. To doprowadzało ją do szału. Nienawidziła Jaspera, a chwile, kiedy chłopak znajdował się daleko, były najcudowniejszymi chwilami w jej życiu. Ale Jasper najwyraźniej doskonale zdawał sobie z tego sprawę, a ciągłe irytowanie Dione niezmiernie się mu podobało.
            Tak więc nie powinna się dziwić, gdy tak nagle pojawił się w jej łazience. Nie zmieniało to jednak faktu, że bardzo ją zdenerwował. Szczególnie, kiedy uśmiechnął się ironicznie, patrząc na otaczającą Dione pianę i rzucił jej prosto w twarz ręcznik.
            – Masz, przykryj się. Nie zamierzam z tobą rozmawiać, kiedy siedzisz w wannie – uśmiechnął się drwiąco, a po chwili w stronę dziewczyny poszybował jeszcze szlafrok, który tylko dzięki dobremu refleksowi uchroniła przed zamoczeniem.
            – Nie musimy w ogóle rozmawiać – burknęła i wytarła się ręcznikiem, a potem starannie owinęła miękkim szlafrokiem, podczas gdy Jasper stał odwrócony tyłem. Zadziwił ją ten drobny przejaw dobrego wychowania. Chociaż bardzo możliwe, że chłopak tak naprawdę podglądał. – Uwierz mi, że wcale nie czerpię przyjemności z naszych spotkań, a tym bardziej rozmów.
            Kłamała. Może i rzeczywiście nienawidziła rozmów z Jasperem, ale nie mogła zaprzeczyć, że uwielbiała na niego patrzeć. Przynajmniej przez kilka pierwszych minut. Upewniła się, że starannie zablokowała umysł i zielonooki nie mógł poznać tych wstydliwych myśli.
            Wyszli z łazienki. Jasper usiadł wygodnie na skórzanej kanapie w salonie. W tym czasie Dione przyniosła ciasto, które kupiła kilka godzin w popularnej cukierni. Nie powinna częstować nim chłopaka, którego nienawidziła, jednak z jakiegoś powodu to zrobiła. Jasper jadł powoli, co jakiś czas upijając łyk wina, które zabrał z łazienki.
            – No więc, czego chcesz? – zapytała po chwili długiego milczenia. Była już bardzo zirytowana. Jasper przerwał jej kąpiel po ciężkiej pracy, a teraz jeszcze nie chciał nic powiedzieć.
            – Spokojnie, dlaczego od razu się denerwujesz? Chciałem cię tylko poinformować, że zaraziłem kolejną osobę. Choroba dopiero się zalęgła, ale rozprzestrzeni się w ciągu kilku miesięcy. Daję chłopakowi góra pół roku. Chciałaś, żebym cię powiadamiał, więc przyszedłem. Zresztą jak zawsze. Ale skoro tak cię irytuję…
            – Jak się nazywa, ile ma lat i gdzie mieszka? – warknęła, przerywając bezceremonialnie. Nie miała ochoty na jego zabawy.
            – David Wardrick, osiemnaście lat, chodzi do tej szkoły w naszym mieście, którą uważasz za koszmarny budynek, a gdzie mieszka… tego nie wiem, dorwałem go na ulicy i tylko tyle wyczytałem z jego głowy, zanim odjechał samochodem.
            Dione zamknęła na chwilę oczy i skupiła się na wyszukaniu skażonego istnienia. Takie dusze, dusze osób, których dotknął anioł zarazy, pulsowały innym życiowym światłem. Wystarczyło się tylko skupić i już można było zlokalizować konkretną osobę. Tak stało się też i tym razem. Znalazła chłopaka bez problemu. To było jak GPS w jej głowie. Już wiedziała, gdzie mieszkał David Wardrick. Uśmiechnęła się z satysfakcją.
            – Dobra, dzięki za informacje, teraz możesz już iść – wypchnęła Jaspera za drzwi. Z bólem uświadomiła sobie, że nie odzyska ulubionego wina, bo zielonooki anioł ściskał butelkę w dłoni i nie wyglądał jakby miał zamiar ją oddać.
            – Może chcesz chociaż dowiedzieć się, jaką chorobę na niego sprowadziłem? – zapytał Jasper z lekkim, prowokacyjnym uśmiechem.
            – Dobrze – Dione przewróciła oczami i westchnęła. – Mów i podziwiaj swoją pomysłowość, a potem spieprzaj, bo jestem zajęta.

      – Szybko rozwijający się rak płuc z przerzutami do serca – Jasper uśmiechnął się z zadowoleniem, ale tego Dione nie mogła już zobaczyć, bo właśnie zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.         

~*~

Została mi praktycznie końcówka "Teorainn" do poprawienia, ale znów potrzebowałam małej odskoczni, więc sięgnęłam po pierwszy rozdział "Pocałunku śmierci" szybciej, niż przewidywałam. Rozdział chyba odpowiedział na większość pytań, które pojawiły się pod prologiem. Jak widzicie, Dione musi uśmiercać tych wszystkich ludzi, choć nikt nie każe jej robić tego w taki sposób. Jej poprzedniczka była uosobieniem takiej łagodnej, troskliwej śmierci, Dione jest natomiast jej przeciwieństwem.

19 komentarzy:

  1. Nie wiem w jaki sposób powinnam określić Dione po przeczytaniu tego rozdziału. Właściwie to korci mnie, żeby wystukać na klawiaturze „nieludzka”, ale cóż, biorąc pod uwagę, że ona tak naprawdę nie jest już człowiekiem (bo chociaż postać przybrała ludzką, to jednak ciężko mi myśleć o niej w kategorii ludzi, jeśli wiem, czym się zajmuje i jak mniej więcej przedstawia się jej historia), ten przymiotnik jest trochę nie na miejscu. W każdym razie z pewnością przeraża mnie to, że ona wykazuje skłonności sadystyczne… I próbowałam sobie w głowie jakoś to ułożyć, spróbować ją choć minimalnie „rozgrzeszyć”, może nawet usprawiedliwić, ale na razie nie jestem w stanie. Może gdyby ona czyniła coś takiego w ramach zemsty… miała bardzo złe doświadczenia z ludźmi i niejako próbowała się im odpłacić za to, co też oni jej uczynili, wtedy to nie wyglądałoby na aż tak okrutne… Ale w tej jej historii niczego takiego nie dostrzegam. Co prawda, to może być jakaś o wiele bardziej skomplikowana sprawa, ale na ten moment mam wrażenie, że ona po prostu po upływie jakiegoś czasu, zaczęła na nowo zabijać i dla własnej rozrywki wymyśliła sobie, że będzie się nad swoimi „ofiarami” dodatkowo pastwić. Rety, to jest coś dla mnie niezrozumiałego. Przecież ten człowiek i tak już umiera, zaraz go nie będzie, a ona jeszcze to wszystko przeciąga i dodaje cierpienia. To trochę paradoksalne – w końcu ją też miał spotkać podobny los, miała zostać pocałowana przez Śmierć i umrzeć, a przetrwała tylko dzięki temu, że została jej następczynią, dlatego logicznie rzecz biorąc skoro sama niejako doświadczyła tego spotkania ze śmiercią, tego strasznego momentu „przejścia”, powinna starać się wykonywać swoje zadanie jak najdelikatniej, ujmując, a nie dostarczając umierającym cierpienia. Naprawdę ciekawa jestem czy za tym się coś kryje, czy ona rzeczywiście, tak jak to wygląda, po prostu czerpie przyjemność z męczenia innych.
    Jasper jest faaaajny. Ma ładne imię i podobno jest idealny, także nie może nie być fajny. Na pierwszy rzut oka nie wydaje się aż tak okrutny, jak Dione. Chyba po prostu spełnia zadanie, jakie mu wyznaczono. Chociaż sama końcówka i to jak dumny był ze swojego „dzieła” nieco temu przeczy, ale przecież to dopiero początek, więc ciężko jakieś wnioski od razu wysnuwać ;)
    Generalnie muszę przyznać, że jestem zachwycona całą tą opowieścią o tym, jak to się stało, że Dione i Jasper są kim, są i jakie „obowiązki” to ze sobą niesie. Naprawdę sam pomysł, na którym oparłaś fabułę jest wręcz genialny.
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma sensu szukać dla Dione jakiegokolwiek usprawiedliwienia, bo dziewczyna nigdy nie miała złego życia. Kiedy jeszcze była człowiekiem, rodzice dawali jej wszystko, czego zapragnęła, więc naprawdę nie miała na co narzekać. No a po zostaniu śmiercią zyskała jeszcze więcej korzyści. Jest, jaka jest może właśnie dlatego, że zawsze mogła spełniać swoje zachcianki, a teraz jedną z nich jest torturowanie ludzi. Dione raczej nie zastanawiała się nad tym, że sama mogłaby znaleźć się na miejscu takiego torturowanego nieszczęśnika, gdyby jej poprzedniczka nie była taka łagodna dla umierających
      Bliżej natury Jaspera jest właśnie jego zachowanie pod koniec rozdziału, niż to, że wydawał się taki fajny. Jest mocno zarozumiały i też zdarza mu się pastwić nad ludźmi, chociaż oczywiście nie jest aż takim sadystą jak Dione. Mimo wszystko niewiniątkiem też nie jest.

      Usuń
  2. Pomysł na fabułę jest dość ciekawy, choć już Diona bardzo mnie irytuje. Odebrałam ją zdecydowanie negatywnie, ale mam nadzieję, że ta opinia nie będzie ciągnąc się cały czas, bo czytanie o bohaterach, którzy nie przypadają Ci do gustu, może być bardzo męczące. W moim oczach jest tylko rozkapryszoną "śmiercią".
    Bardzo dobrze posługujesz się językiem, przyjemnie mi się czytało. Mogę się jedynie przyczepić, że rozdział był strasznie długi, co na blogach mi odrobinę przeszkadza, jednak nie jakoś okropnie. Nie zniechęca mnie to do czytania.
    Pozdrawiam.
    truthofthunder.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby to opowiadanie było pisane specjalnie na bloga, pewnie pomyślałabym o krótszych rozdziałach. Ale że pisałam je przede wszystkim tak dla siebie, to rozdziały rzeczywiście są długie. Nie chcę ich jednak na siłę dzielić, bo to chyba trochę bez sensu. A Dione niestety raczej nie przejdzie dużej metamorfozy, więc chyba dalej będzie Cię irytować ;p
      Dziękuję za komentarz!

      Usuń
  3. Łał, to jest niesamowite! Serio, miałaś świetny pomysł na to opowiadanie - i znakomicie go rozwinęłaś, co jest godne podziwu, zważywszy na fakt, że Pocałunek Śmierci powstawał kilka lat temu. Cieszę się, że postanowiłaś odświeżyć tę historię i podzielić się nią z nami.
    Jedna rzecz, którą przewidywałam, sprawdziła się - Dione musi odbierać ludziom życie. Niestety to nie zmienia faktu, że dziewczyna lubi się znęcać nad kolejnymi umierającymi i jest okropnie próżna, choć gdzieś w głębi serca zachowała resztki sumienia. Bardziej "ludzką" - o ile można tak ją określić - czyni z niej również ta fascynacja Jasperem. Wiem, że dotyczy wyłącznie fizyczności, ale reagowanie na atrakcyjność drugiej osoby to bardzo przyziemne, naturalne uczucie, które sprawia, że nie traktuję Dione jak kompletnego cyborga, maszynę do odbierania życia. No ale cóż, nic dziwnego, że od tylu lat nie rozstała się ze swoją nietypową profesją. Choć marzyła o tunelu światła, pokochała swój nowy, lepszy wygląd, możliwość zamieszkiwania w najpiękniej urządzonych mieszkaniach, markowe ciuchy, swoje nadnaturalne umiejętności. Już za życia była dumna i zimna, więc nic dziwnego, że te cechy nasiliły się po śmierci. Jestem pewna, że ta dobra, łagodna zielarka w życiu nie wybrałaby ją jako następczynię, gdyby bliżej znała jej charakter. No ale stało się - dopóki Dione nie stwierdzi, że chce ustąpić, nadal będzie przelatywała nad głowami umierających. Jasper to niemal demon wcielony, choć trzeba przyznać, że tworzy z Dione zgrany duet. Są ze sobą naturalnie związani jako choroba i śmierć, ale i tak widzę, że są do siebie jakoś tak wyjątkowo dopasowani. Z tą różnicą, że Jasper ma najwięcej uciechy z zadawania komuś bólu i cierpienia, czego przykładem jest ten biedny David, któremu pisana jest śmierć na raka. Chyba nie bez powodu pojawiło się nazwisko tego chłopaka, prawda? Czyżby miał odegrać jakąś szczególną rolę?
    Rozdział świetny, naprawdę genialnie opisałaś historię Dione :) Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli te resztki sumienia rzeczywiście są gdzieś w Dione, to bardzo, bardzo głęboko. I rzeczywiście jest coś w tym, ze Dione staje się bardziej ludzka dzięki podatności na wygląd Jaspera, bo własnie w ten sposób reagują wszyscy śmiertelnicy.
      Dione chora na dżumę nie miała siły na wywyższanie się czy kierowanie do ludzi niemiłych uwag, dlatego zielarka nie miała okazji, by dobrze ją poznać. Widziała raczej umierającą, nieszczęśliwą dziewczynę i po prostu zrobiło się jej szkoda.
      Nie wiem, czy Jasper ma więcej radości z zadawania cierpienia. Wydaje mi się, że mimo wszystko nie dorówna pod tym względem Dione. Ale sama będziesz to mogła ocenić po przeczytaniu kolejnych rozdziałów.

      Usuń
  4. Miałaś naprawdę genialny pomysł na to opowiadanie, a jego realizacja wyszła ci po prostu rewelacyjnie. Każdy kolejny rozdział jedynie bardziej pobudza moją ciekawość.
    Cóż, póki co mogę stwierdzić, że Dione ma wiele masek. Ostatnio była hmm... delikatna, trochę podobna do swojej poprzedniczki, jednak tym razem udowodniła, że czysty sadyzm jest bardzo bliski jej sercu. Wykazała się niezwykłym okrucieństwem podczas ostatniego spotkania z tym mężczyzną. Zdecydowanie nie chciałabym znaleźć się na jego miejscu.
    Ogólnie spodobała mi się historia Dione. Nie wiem jedynie, co takiego widziała w niej ta "stara" Śmierć, skoro wybrała ją na godnego sobie następnika. Ja, póki co, dostrzegam głównie same najgorsze cechy tej postaci. Widzę, że jest próżna, nieco zadufana w sobie, lubi otaczać się drogimi rzeczami, a przy tym nie postępuje zbyt uczciwie, jeżeli chodzi o gromadzenie bogactwa. Ma jakieś dobre cechy, ale szczelnie je przed światem ukrywa. A może to ja staram się na siłę je jej przypisać...
    Co jeszcze? A Jasper! Pokochałam go od momentu, w którym się pojawił. Wykreowałaś go takim, że bez trudu wzbudził moją fascynację. Może to dziwne, ale właśnie negatywne postaci przeważnie plasują się najwyżej na liście moich ulubionych bohaterów. A jemu wielką przyjemność sprawia zadawanie bólu innym. Razem z Dione tworzą przerażająco zgraną parę. Podoba mi się to, jak na jego obecność reaguje Dione, ale również to, że i on nie pozostaje obojętny na jej wdzięki.
    Zastanawia mnie jeszcze ten David. Myślę, że jego pojawienie się w opowiadaniu nie jest bez znaczenia. Namiesza? Chyba bardzo, a przynajmniej tak mi się wydaje.
    Czekam na ciąg dalszy z wielką niecierpliwością!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak wspomniałam już w odpowiedzi na komentarz Aivalar - chora Dione wydawała się być niewiniątkiem, bo nie miała siły na pokazanie swojej prawdziwej natury.
      Właściwie Dione ma chyba tylko jedną maskę - maskę łagodnej dziewczyny, którą czasami zakłada, by zdobyć zaufanie przyszłych ofiar. Na co dzień jest jednak sadystyczna i bezwzględna.
      Jasper jest moją ulubioną postacią w tym opowiadaniu. Zdecydowanie nie jest uosobieniem idealności, ale ma w sobie coś takiego, że pisanie fragmentów z nim związanych sprawiało mi ogromną przyjemność. Zresztą chyba żaden z bohaterów tego opowiadania nie będzie do końca pozytywny. Wszyscy będą mieli dość wiele wad. David też. Bo masz rację, jego imię nie pojawiło się bez powodu już w pierwszym rozdziale.

      Usuń
  5. Po prologu szczęka mi już opadła, a co dopiero teraz! Osobiście uwielbiam postać Dione. Jest bezwzględna i bez żadnych emocji wykonuje swoje zadanie, jakim jest uśmiercanie innych ludzi. Bardzo ciekawy jest również sam Jasper... Może między nim a Dione coś zaiskrzy po tylu latach? Mimo wszystko są oni bardzo do siebie podobni!
    + Muzyka w tle jest cudowna!!! Dodaje klimatu opowiadaniu przez co nawet lepiej mi się je czyta! :)

    Pozdrawiam!
    [piece-of-hannibals-heart]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że muzyka Ci się podoba. To instrumentalna wersja piosenki z XXw, którą kiedyś usłyszałam na jakimś koncercie, ale w internecie nie udało mi się znaleźć żadnego wokalnego wykonania, które przypadłoby mi do gustu. To instrumentalne jest o wiele lepsze.
      Jesteś chyba pierwszą osobą, która polubiła Dione. Pewnie dlatego, że sama piszesz opowiadanie o psychopacie ;p. Ja mam do tej postaci niejasny stosunek, zależy od rozdziału i chwili - czasami mnie denerwuje, czasami ją lubię, nie to, co Jasper, który jest zdecydowanie moim ulubionym bohaterem w tej historii. Dione i Jaspera łączy coś w rodzaju nienawiści połączonej z koniecznością tolerowania swojego towarzystwa, także do miłości zdecydowanie im daleko.

      Usuń
    2. Wydaję mi się, że po prostu przejedli mi się bohaterowie rodem "ciepłych klusek" - wolę jak są bezwzględni wobec innych! Kurczę, od miłości do nienawiści nie tak daleko! ;p No nic, pozostaje mi obserwować rozwój wydarzeń w przyszłych rozdziałach. ;)

      Usuń
  6. Bardzo ladnie to wszytsko wyjasnilas. Nadal wydaje mi sie to dosc nieprawdopodobne ale b. interesujace. Mam wrazenie ze D nie zmienila sie po... smierci, ale raczej... pewne cechy sie w niej...zwiekszyly, ze tak powiem. Zawsze lubila slawe, sile, bycie podziwiana i kiedy odkryla, jak moze to osiagnac, to nie zawahala sie i nadal sie nie waha... iJej partner wydaje sie byc rownie bezwzgledny, pewnie tez za nim jest cala historia... Jestem ciekawa, co takiego kryje. Z niecierpliwoscia czekam na cd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, trudno o prawdopodobieństwo w historii fantasy ;p
      Dione zawsze była próżna i rozpieszczona, więc rzeczywiście trudno tu mówić o zmianie, a bardziej właśnie o nasileniu się pewnych cech. No może z tym wyjątkiem, że wcześniej Dione nie przejawiała sadystycznych skłonności. Chociaż kto wie, może siedziały w niej od zawsze. A z Jasper oczywiście też ma całą historię z przeszłości, ale nawet Dione jej nie zna. Zresztą ona w ogóle niewiele wie o Jasperze.

      Usuń
    2. Jasper jest tajemniczyl, ale to b. dobrze, dlatego mnie tak intryguje... Ciekawe, jak on został zmuszony do odwalania takiej roboty. Zapraszam na świeżo dodaną nowosć do mnie

      Usuń
  7. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że uronisz aż tyle rąbka tajemnicy o Dione już w pierwszym rozdziale. Myślałam, że dowiemy się nieco później o tym, jak do tego doszło, że uśmierca pocałunkiem :) Bardzo ciekawa historia. Jasper zaraził ją dżumą, a potem wędrują po świecie razem. Trochę to dziwne, lecz widać, że Dione za nim nie przepada (nie licząc jego niesamowitych zielonych oczu, w które mogłaby się przyglądać^^). Jasper wydaje się tajemniczy, bo nie wiadomo też, jak to się stało, że stał się "chorobą". Oboje mają niezły charakterek, nie przejmują się niczym i mówią o tak starszych rzeczach z taką lekkością, że aż ciarki przechodzą przez to po plecach.
    Końcówka mnie zainteresowała, więc z niecierpliwością będę czekała na dalszy ciąg :)

    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazwyczaj nie wyjawiam tak szybko wszystkich szczegółów dotyczących postaci, ale że pisałam to opowiadanie kilka lat temu, miałam jeszcze odmienną koncepcję. Jedyną tajemnicą, której tak szybko nie poznasz, będzie przeszłość Jaspera, bo to w ogóle jest taka osoba, która najchętniej by o sobie niczego nie mówiła.
      Jasper w pewnym stopniu przypomina Dione, która ma trudny charakter, a tak to już bywa, że zazwyczaj nie lubimy w innych ludziach cech, które odzwierciedlają nasze wady.

      Usuń
  8. Nie mam słów na to, co właśnie przeczytałam. Totalnie wciągnęłaś mnie w jakiś inny, kompletnie odległy świat. Patrząc na naszą kochaną ziemię, to powiedzmy, że przeteleportowałam się nagle do jakiegoś wielkiego, zagranicznego miasta, w którym pod osłoną tajemnicy poznaję dwa anioły: śmierć i zarazę.
    Wszystko wydaje mi się być tak perfekcyjnie przedstawione i przemyślanie, że aż trudno mi opisać wszystkie emocje, dotyczące tego rozdziału.
    Początek aż zaparł mi dech w piersiach. Biedny Bobby, któremu przydarzył się okropny wypadek... Ale cóż, tacy, my ludzie, już jesteśmy. Głupi błąd, nieprzemyślane zachowanie i w mgnieniu oka potrafimy zgotować się kres naszego biednego żywota. Trochę mi się go szkoda zrobiło, kiedy tak mówił o swojej rodzinie... ale - jak już pisałaś - pewnie znalazłoby się takich osób więcej, więc ta stała formułka to raczej nic, czym warto się przejmować.
    Jasper zrobił na mnie ogromne wrażenie, z resztą nie powiem, że nie, ale Dione również! Aż mi dech w piersiach zaparło, gdy wyobrażałam sobie ich idealne sylwetki. Coś czuję, że w późniejszym czasie zacznie ich łączyć coś więcej, niż zwykłe interesy i to, że zaraza trzyma się blisko ze śmiercią. W powietrzu czuć już coś w tym kierunku, a mam nadzieję, że okaże się to realne, gdy będę czytała dalsze rozdziały :D

    Pozdro od psychopatki ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz - co prawda dopiero wzięło mnie na przeglądanie opinii pod poprzednimi rozdziałami i z dużym opóźnieniem przeczytałam to, co napisałaś, ale tym bardziej jestem miło zaskoczona ;))
      Bobby był niezwykle zmęczony, kiedy siadał za kierownicą, więc nic dziwnego, że ostatecznie spowodował wypadek. Dione podczas swojego trwającego dobre kilkaset lat istnienia nasłuchała się wielu podobnych historii o miłości do rodziny, więc słowa kolejnej ofiary nie zrobiły na niej większego wrażenia. Zresztą ona w ogóle nie jest wrażliwa i nie ma w sobie choćby odrobiny współczucia dla śmiertelników.
      Relacja Jaspera z Dione będzie... interesująca, ale nie będę zdradzać zbyt wiele, w każdym razie wszystko potoczy się inaczej, niż można by się spodziewać ;))

      Usuń
  9. Hej :)
    Zaciekawiłaś mnie tym wstępem, więc zdecydowałam się przeczytać rozdział. Powiem Ci... że czuje klimat <3 Śmierć? Jak najbardziej! Ale sadystyczne poglądy, to już to co kocham :D
    Intrygująca jest postać Dione. Chociaż, zastanawiam się dlaczego tak usilnie próbuje nienawidzić Jaspera, skoro zdecydowanie ją fascynuje. Poza tym, mi też on się podoba :D Jest taki niedobry!
    Widać, że mimo tylu lat lubią znęcać się nad biednymi ludzkimi istotami, a to, że są dodatkowo we wszystkim idealni, sprawia, że przesyceni są pychą, ale przez to i jeszcze fajniejsi.
    Bardzo mi się podobało :3 Pozdrawiam ^^

    OdpowiedzUsuń