Kiedy Dione spojrzała na swój sweter,
z jej ust padło kilka słów, których przyzwoicie i sympatycznie wyglądająca dziewczyna
zdecydowanie nie powinna używać. Jednak wygląd to zaledwie złudzenie. Dione nie
była bowiem ani sympatyczna, ani nadzwyczaj kulturalna. A teraz jej całkiem
nowy, czarny sweter za trzysta dolarów prezentował się koszmarnie, cały podarty
i upstrzony plamami krwi.
Schylając nisko głowę, by nie
uderzyć o dach, powoli się poruszyła. Usiłowała uważać na spodnie, które jakimś
cudem pozostały w jednym kawałku. Usiadła okrakiem na kolanach rannego mężczyzny.
Zupełnie jakbym dosiadała konia,
zauważyła z uśmiechem. Z tą niewielką
różnicą, że konie zazwyczaj nie prezentują się tak koszmarnie.
– Ktoś tu się zadrasnął – cmoknęła z
niezadowoleniem.
To było ogromne niedopowiedzenie. Mężczyzna
krwawił z kilku miejsc, jego twarz zdobiły podłużne szramy, nos prawdopodobnie
uległ złamaniu, a prawe oko przykryła koszmarna opuchlizna. W najgorszym stanie
znajdował się jednak policzek. O ile można go było jeszcze nazwać policzkiem. Właściwie
stanowił jedną wielką mieszaninę bliżej nieokreślonych mięśni i kości. Skóra
oderwała się i teraz wielki płat zwisał z twarzy mężczyzny, odsłaniając
krwawiące mięso. Dione zmrużyła oczy, próbując przyjrzeć się uważnie dolnej
części rany. Czy tylko jej się zdawało, czy dostrzegła ząb? Cicho gwizdnęła.
– Widzę, że nieźle zaszalałeś. A nie
uczono, żeby uważać na drodze? – zapytała z kpiącym uśmiechem, choć
nieprzytomny mężczyzna nie mógł odpowiedzieć.
Chwyciła płat skóry zwisający z
policzka i dopasowała go do miejsca, w którym powinien się znajdować. Niestety,
zamiast przykleić się dzięki krwi pokrywającej twarz, po prostu odpadł. Dione z
obrzydzeniem machnęła ręką, a potem wbiła wzrok w krew zgromadzoną pod paznokciami.
I pomyśleć, że zaledwie godzinę wcześniej wyszła od manikiurzystki! Westchnęła
przeciągle i omiotła wzrokiem wnętrze samochodu. Minuty mijały, a mężczyzna
nadal pozostawał nieprzytomny. Czarnooka nie należała do cierpliwych, a czas
zdawał się płynąć niemiłosiernie wolno. Tak właściwie mogła w jednej chwili
zakończyć życie nieznajomego. Ale wtedy odebrałaby sobie tyle przyjemności…
Znów spojrzała na sweter. Była
wściekła, że zmarnowała kilkaset dolarów. Zauważyła kawałek szkła tkwiący w rękawie.
Wyjęła go ostrożnie, starając się nie zadrasnąć, choć rana zniknęłaby praktycznie
od razu. Wydobywanie mniejszych odłamków zaplątanych we włókna bez reszty
pochłonęło Dione i dopiero gdy usłyszała cichy jęk, podniosła wzrok. Uśmiechnęła
się z satysfakcją. Nareszcie, mężczyzna zaczynał odzyskiwać przytomność. W
końcu nadszedł czas na odrobinę rozrywki. To zdecydowanie mogło wynagrodzić
Dione wszelkie niedogodności. Mężczyzna z wielkim trudem otworzył oczy. Był
zbyt słaby, by mówić. Czarnooka musiała zadowolić się wychwytywaniem jego
myśli. Szkoda, ostatnia przedśmiertelna rozmowa byłaby o wiele ciekawsza.
Czy
to anioł zstąpił z nieba?
Kąciki jej ust uniosły się, gdy
słyszała tę myśl. Zgarnęła krople krwi z lusterka w samochodzie, aby móc się
przejrzeć.
Rzeczywiście,
tylko anioł mógł mieć tak piękne kości policzkowe, perfekcyjny nos i kuszące
usta w intensywnym kolorze. To właśnie niebiańska istota zasługiwała na jasne
jak za dotknięciem promieniami słońca loki sięgające aż do łokci. Jedynie oczy
stanowiły wyjątek. Co prawda również były idealne, ale tęczówki zamiast
pięknego błękitu pozostawały czarną otchłanią. Trzeba się było dokładnie
przyjrzeć, by odróżnić źrenicę od tęczówki. Spojrzenie tych oczu zdawało się
hipnotyzować, przyzywać i oszałamiać. Ciemny ubiór jedynie potęgował efekt.
Przy okazji podkreślał także idealną figurę, której Dione pozazdrościłaby każda
dziewczyna. Ale akurat perfekcyjnej sylwetki nie dało się już dostrzec w małym
samochodowym lusterku.
Czarnooka była idealna i doskonale
zdawała sobie z tego sprawę. Choć takie myśli zazwyczaj są przejawem próżności,
w tym wypadku mogły uchodzić po prostu za stwierdzenie faktu. Każdy, kto
zobaczył Dione – starsi ludzie, małe i oczarowane pięknym wyglądem dzieci,
które myślały, że spotkały anioła, dorośli, nastoletni chłopcy niemogący
oderwać wzroku i zazdrosne dziewczyny – wszyscy oni myśleli „Dione jest
idealna”. Błyszczała jak gwiazda nawet w największym tłumie.
– Nie, nie jestem aniołem. Raczej jego
przeciwieństwem. – Uśmiechnęła się złowrogo.
A
więc piękny demon. W takim razie piekło nie jest takie straszne.
Czarnooka przewróciła oczami.
Dlaczego ciągle spotykała się z utartymi schematami? Czy ludzie naprawdę tak
niewiele się od siebie różnili?
– Nie jestem demonem, idioto. Żaden
demon nie mógłby wyglądać tak jak ja. Jestem najpiękniejszą istniejącą istotą.
Ale mniejsza o to. Nie dlatego się tu znajdujemy. Przez swoją całkowitą głupotę
zasnąłeś za kierownicą, przeleciałeś przez barierkę i wpadłeś do rowu.
Nieładnie, nieładnie. Może nie byłoby tak źle, gdybyś nie trzymał nogi na
gazie. Twój błąd… Bob – wypowiedziała jego imię w chwili, gdy spojrzała na prawo
jazdy uprzednio wyciągnięte z portfela. Przyjrzała się zdjęciu. Bob był przystojnym
mężczyzną przed czterdziestką.
Byłem
bardzo zmęczony. Muszę pracować do późna. Moja żona i córeczka…
– Tak, tak – przerwała mu ze znudzeniem.
– To jest właśnie ten moment, w którym pojawia się łzawa historyjka o miłości
do rodziny. Nie chcę tego słuchać, mam dużo do roboty. Poza tym przerabiałam to
tysiąc razy. Ciągle i ciągle to samo. Wiesz, kim jestem, Bobby? Nie? A więc
spójrz jeszcze raz w te oczy, przyjrzyj się uważnie, a kiedy już dołączysz do
swoich znajomych po drugiej stronie, będziesz mógł opowiadać, jak to właśnie
przed chwilą spojrzałeś w oczy śmierci.
Bob gwałtownie się wzdrygnął, co
nieco zdziwiło Dione. Mężczyzna stracił niewyobrażalnie dużo krwi, to, że był
przytomny, graniczyło z cudem. I miał jeszcze siłę się wzdrygać? Z pewnością
był wytrzymały.
Proszę,
nie każ mi odchodzić. Mam rodzinę… Nie mogę ich zostawić z tym wszystkim… Załamią
się… Nie dadzą sobie rady… Ja…
– Och przestań smęcić, Bobby –
westchnęła Dione i w tym samym momencie dostrzegła ostry kawałek jakiejś
samochodowej części wbity w jego brzuch. – Nie odpuszczę ci, zrozum. Najgorsze
jest to, że zaczynasz mnie nudzić. Ja też mam swoje problemy, właśnie podarłam cholernie
drogi sweter. Czuję się niezwykle smutna. Jakby jakiś ból rozrywał mój
brzuch... Potrafisz to sobie wyobrazić? To mniej więcej takie uczucie… –
przekręciła tkwiący w ciele mężczyzny przedmiot i usłyszała głośny krzyk.
Uśmiechnęła się z satysfakcją.. – Skoro już rozumiesz moje cierpienie, to czas
się pożegnać. Zadałabym ci moje standardowe pytanie, które brzmi czy jesteś gotowy na śmierć, Bobby?, ale
i tak doskonale wiem, co odpowiesz.
Nie
nazywaj mnie Bobbym.
Zadziwiające. Mężczyzna siedział
cały zakrwawiony w zmasakrowanym samochodzie, śmierć właśnie torturowała go
kawałkiem niezidentyfikowanej samochodowej części, a on przejmował się
zdrobnieniem imienia? Że też w ogóle miał jeszcze siłę i chęci, żeby się kłócić!
Dione uśmiechnęła się z uznaniem. Gdyby nie to, że mężczyzna mógł zabrudzić jej
spodnie krwią sączącą się z tych wszystkich ran, może pobawiliby się dłużej.
– Oj, Bobby, Bobby, jesteś taki
niemądry. Ze śmiercią nie należy się kłócić. Sama decyduję jak cię nazywać. Tak
więc, żegnaj… Bobby.
Ostatnie słowo wypowiedziała
niezwykle wyraźnie z mściwym uśmiechem na twarzy. Zauważyła, że mężczyzna znów się
wzdrygnął. Biedy Bobby, naprawdę mógłby dostarczyć jej rozrywki, gdyby tylko tak
nie krwawił. Chwilę później czarnooka zaklęła, kiedy uświadomiła sobie, że lewy
policzek to ten niepokryty skórą.
Podniosła zakrwawioną tkankę z
podłogi samochodu, zastanawiając się, czy nie przyłożyć jej do twarzy Boba i uczynić
pocałunek choć trochę mniej obrzydliwym. Zrezygnowała jednak z tego pomysłu,
kiedy tylko dostrzegła przyklejone drobinki piachu. Uniosła płat skóry na
wysokości oczu Boba i pomachała mu nim przed twarzą.
– Chyba coś zgubiłeś, Bobby. Będę
jednak miła i ci to zwrócę.
Wcisnęła mu skórę do ręki,
zaciskając na niej jego krwawiące palce. Jeden był chyba złamany, dlatego
mężczyzna jęknął.
Dione tymczasem spoglądała na jego
twarz, próbując powstrzymać dreszcze obrzydzenia. Trzeba było zrobić wszystko szybko,
nim dotrze do niej, że całuje kawał mięsa. Zamknęła oczy i odgarnęła włosy, bo ich
nie okrwawić, a potem idealne usta złożyły krótki pocałunek na policzku Boba. Dzięki
Dione pojęcie pocałunek śmierci
nabierało nowego znaczenia. Dusza Boba oddzieliła się od ciała. Przez chwilę mężczyzna
patrzył na czarnooką dziewczynę, a potem ruszył świetlistym tunelem ze łzami
szczęścia w oczach.
Dione
z trudem wyszła z samochodu. Po drodze zdążyła jeszcze zaczepić swetrem o pozostałości
samochodowej szyby nadal tkwiące w ramie. W złości wybiła ostatnie kawałki
szkła i dopiero wtedy rozpoczęła bieg ulicami miasta. Poruszała się z
prędkością światła, dlatego błyskawicznie dotarła do celu.
W szaleńczym pędzie zdjęła sweter i
wrzuciła go do kosza na śmieci. Przypadkowy przechodzień musiał przeżyć szok,
zauważywszy jedynie szybujący czarny kłębek. Dione jednak nie przejmowała się
innymi. Cały świat leżał u jej stóp. A przypadkowy widz mógł równie dobrze
następnego dnia umrzeć na zawał tuż po tym, jak piękny czarnooki anioł pocałuje
go w policzek…
Kiedy tylko weszła do swojego pełnego
przepychu mieszkania mieszczącego się w jednym z największych w dzielnicy
apartamentowców, rzuciła klucze na stół i poszła do łazienki, aby przygotować
kąpiel. Czekała cierpliwie, aż poziom wody osiągnie optymalny poziom. Dodała
jeszcze olejek, zapaliła kadzidełka i przyniosła z kuchni butelkę czerwonego
wina.
Jęknęła, kiedy włączyła funkcje masażu.
Wanna zdecydowanie była warta wysokiej ceny. Dione poczuła się odizolowana od
świata, spokojna i można powiedzieć, że nawet zadowolona z życia. Ostatnimi
czasy rzadko się jej to zdarzało. Praca czasem potrafiła niezwykle męczyć. Ale
przynajmniej od każdego, na kogo policzku Dione złożyła śmiertelny pocałunek, otrzymywała
trochę życiowej energii. Gdy pojawiało się dużo ofiar, niemal dostawała
skrzydeł. Tego dnia duża dawka siły zdecydowanie była jej potrzebna. Ostatnimi
czasy czarnooka odczuwała nieustanne zmęczenie. Od dwóch lat nie spotkała
żadnej osoby, której energia by ją zadowoliła. A dzisiejszy dzień okazał się
nadzwyczaj pechowy. Bobby, pomimo obiecującej wytrwałości, nie podarował śmierci
praktycznie nic.
– Wiesz co, Bobby, mogłeś się
podzielić swoją energią, a nie samolubnie zabierać wszystko – westchnęła, choć mężczyzna
nie mógł jej usłyszeć.
– Może gdybyś trochę mniej go
męczyła, zostałoby więcej dla ciebie. Zużył wszystko na rozmowę z tobą i próby zachowania
przytomności – rozległ się głos, który tak zaskoczył Dione, że dziewczyna aż
się wzdrygnęła.
– Jasper… – Chłopak patrzył na nią z
tajemniczym uśmiechem, leniwie opierając się o zlew.
Włosy Jaspera miały osobliwy, ciemny
kolor. Dione nigdy nie potrafiła rozstrzygnąć, czy jest to jeden z niezwykle
głębokich odcieni brązu, czy może po prostu połyskujący czarny. Stanowiło to
dla niej zagadkę nie do rozwiązania. Zagadkę, która razem z innymi składała się
w jedną wielką tajemnicę, jaką był sam Jasper. Chłopak miał idealne kości
policzkowe, idealny nos, idealną sylwetka, idealne mięśnie, skórę o idealnym
odcieniu, a dodatkowo markowe ubrania, które jeszcze bardziej podkreślały całą
jego idealność. Jedną z idealnych brwi Jasper uniósł kpiąco, kiedy posyłał Dione
spojrzenie idealnych oczu. Były one dwoma punkcikami o zieleni tak intensywnej,
że wyglądały jak wrota do innego, idealnego świata. Barwy takie jak
malachitowa, szmaragdowa, odcienie młodych liści, dojrzałej trawy, a także
wiele innych, mieszały się w tych oczach, tworząc skomplikowaną i idealną
mozaikę. Już tyle razy Dione patrzyła w zielone tęczówki, a mimo wszystko i tak
nie mogła się oprzeć myśli, że chciałaby się w nich zatracić. Wtedy wszystko
byłoby idealne. Pływałaby w idealnej zielonej sadzawce, patrząc na idealne
zielone chmury, a idealnie zielona trawa poruszałaby się na wietrze, który
również miałby w sobie odrobinę zieleni. W Jasperze wszystko było idealne. Tak
niezwykle idealne, tak nieziemsko idealne…
A to dlatego, że Jasper również nie
był człowiekiem. Pod postacią idealnego młodego mężczyzny po ziemi chodziła
zaraza o hipnotyzujących zielonych oczach. Chłopak za pomocą pocałunku w czoło
zaszczepiał w ludziach rozmaite choroby, wywoływał epidemie. Tak naprawdę mógł
robić, co chciał, dać się ponieść wyobraźni i czasem nawet wymyślić nową,
nieistniejącą do tej pory chorobę. Niektórzy ludzie zdrowieli, inni umierali, w
zależności od rodzaju schorzenia. Jedyną zasadą, jaka obowiązywała Jaspera,
była konieczność powiadamiania śmierci o każdej śmiertelnej chorobie
mieszkańców Nowego Jorku.
Co
prawda Dione i tak czuła, gdy ludzie znajdywali się u schyłku życia i
potrzebowali śmiertelnego pocałunku, ale tu chodziło o rozrywkę. Kilka stuleci
temu odkryła, że jeśli komuś dane jest umierać powoli, za sprawą przewlekłej
choroby, może wyjść z tego niezła zabawa. Chodziło o to, by wzbudzić czyjeś
zaufanie, a nawet w sobie rozkochać. A potem, w dniu śmierci, wyjawić prawdę,
sprawić, że kolejna ofiara poczuje się oszukana, zawiedziona i przytłoczona okropnymi
informacjami.
Pewnie takie rozrywki byłyby
niemożliwe, gdyby Dione osobiście uśmiercała każdego człowieka na Ziemi. Ludzie
zakończali swoje życia przecież praktycznie bez przerwy. Na szczęście śmierć
rozesłała po świecie kilka cieni swojej duszy, pojedynczych, czarnych powiewów
wiatru, które poruszały się z prędkością światła i zakańczały ludzkie
istnienia. Osobiście Dione zajmowała się tylko śmiertelnikami w mieście, w
którym akurat przebywała. Nie musiała robić nawet tego, mogła pozostawić cały
świat jedynie swoim czarnym pomocnicom, ale sadystyczne zapędy jej na to nie
pozwalały. No i pozostawała kwestia pobierania energii od umierających. Tylko
gdy osobiście uśmiercała, mogła cokolwiek otrzymać.
Najwyraźniej Jasper był równie
leniwy jak jego niosąca śmierć znajoma, bo rozesłał po świecie zielone tchnienia.
Miały różne odcienie zieleni, tak samo jak oczy zarazy. Wysłanniczki śmierci zawsze
pozostawały jednakowo czarne.
W tym momencie Dione wyłoniła się z
zielonej głębi oczu Jaspera. Przypominało to gwałtowne wypłynięcie na
powierzchnię po nieoczekiwanym wpadnięciu do wody. Śmierć była zła, że chłopak
potrafił tak na nią działać. Niestety, choć Dione różniła się pod wieloma
względami od zwykłych śmiertelników, na urok przystojnej twarzy zarazy była
równie nieodporna co oni. Sądziła, że Jasper czuł się podobnie, kiedy ją
widział i po prostu nie chciał się do tego przyznać. Nie musiał. Jego zielone
oczy zdradzały wszystko.
Charakter
Jasper miał nieznośny i z pewnością nieidealny. Czasami Dione zastanawiała się,
czym zasłużyła sobie na współpracę z kimś takim. Niestety, nie miała wyboru.
Podobnie jak na Ziemi istniała tylko jedna śmierć, tak samo można było spotkać
tylko jedną zarazę.
Oczywiście nie zmieniało to faktu, że Jasper
mógł udać się do innego miasta, zostawiając Dione do współpracy zdecydowanie
mniej denerwującego ducha, odłamek swojej duszy. Tymczasem uparcie podążał za czarnooką.
Kiedy tylko Dione zmieniała miasto, Jasper robił to samo. Musiał czerpać naprawdę
wiele przyjemności z ciągłego irytowania swojej znajomej.
– Jasper – powtórzyła Dione, tym
razem ze złością. Przyczyniły się do tego dwie rzeczy – jak zwykle nie zdołała
się oprzeć urodzie chłopaka i dodatkowo uświadomiła sobie, że siedzi w wannie,
przykryta pianą i póki Jasper znajduje się w łazience, nie może z tej wanny
wyjść.
– Zirytowałem cię czymś? Czy może
znowu zastanawiasz się jak to możliwe, że przez dziesięć minut rozmyślałaś o
idealności moich oczu?
Jasper uśmiechnął się szeroko, ukazując
idealne zęby. Ten uśmiech Dione widywała zdecydowanie częściej, niżby chciała.
Niestety, nie mogła nic na to poradzić: z zarazą łączyły ją interesy. Nawet,
gdyby znów zmieniła miasto, chłopak podążyłby za nią. Choroba – nieodłączny
towarzysz śmierci.
–
Właśnie przerwałeś mi całkiem przyjemną chwilę relaksu – warknęła i spojrzała
prosto w jego zielone oczy, tym razem nie pozwalając, by ich urok ją oszołomił.
Jasper bez słowa wyciągnął z ręki Dione
kieliszek i upił spory łyk czerwonego wina. Potem przyjrzał się resztkom płynu z
dziwnym zainteresowaniem. Jego wzrok spoczął na butelce stojącej na skraju
wanny. Pokiwał głową z uznaniem.
– Bardzo dobre. Od razu można zauważyć,
że się znasz. Chociaż nie powinnaś, biorąc pod uwagę, że nie jesteś
pełnoletnia. dziewiętnastolatka pijąca wino…
– Och, zamknij się, Jasper, mam ponad
sześćset osiemdziesiąt lat – warknęła, próbując wyrwać mu kieliszek, ale on odsunął
się z szerokim, kpiącym uśmieszkiem.
Rzeczywiście, Dione urodziła się prawie
siedem stuleci wcześniej. Dziewiętnaście lat po narodzinach podczas jednego ze
spacerów złapał ją deszcz. Na chwilę uniosła głowę ku niebu, tak, że woda
spływała jej po twarzy. Potem zapragnęła jak najszybciej dostać się do domu,
ale uniemożliwiła jej to długa suknia i buty przeznaczone raczej do noszenia na
wystawnych przyjęciach niż do biegania po błotnistych łąkach. Następnego dnia
nie czuła się najlepiej.
Pojawiła się okropna gorączka. Dione
leżała wtedy przykryta kilkoma kocami, byleby tylko się rozgrzać. Zajmowała się
nią osobista służąca, którą zatrudnili dla dziewczyny rodzice. Pochodzili z
zamożnego rodu i mogli sobie pozwolić na podobne luksusy. Tamtego dnia dziewczyna
marzyła jedynie o tym, by rodzice zapłacili zielarce, proponującej lek na zbicie
gorączki. Kiedy spełnili tę prośbę, tak jak spełniali każdą zachciankę Dione, wierzyła,
że wyzdrowieje. Ale pojawiły się dreszcze, z czasem dziewczyna zaczęła się
motać w łóżku, majacząc za sprawą wysokiej gorączki. Służąca ocierała pot z jej
czoła, nic więcej nie mogła zrobić.
A potem pojawił się ból. Najpierw to
była jedynie głowa. Wtedy dziewczyna nie mogła skupić się na niczym. Patrzyła
nieprzytomnie na adoratorów, kiedy przyszli ją odwiedzić. Dione nie dość, że
pochodziła z zamożnej rodziny, była ładna. Wiedziała o tym doskonale i lubiła
wykorzystywać swoje atuty. Dzięki urodzie i wrodzonemu wdziękowi zdołała
sprawić, że czterech przystojnych młodzieńców z zamożnych rodzin uparcie walczyło
o jej względy. Nie zamierzała przyjąć zalotów żadnego z nich, co wcale nie
przeszkadzało w napawaniu się widokiem zazdrości na twarzach innych dziewczyn. Jednak
w obliczu wysokiej gorączki i nieznośnego bólu, adoratorzy stanowili jedynie
nieprzyjemne obciążenie.
Kiedy do gorączki, osłabienia i bólu
głowy doszedł jeszcze ból pachwiny, a potem także szyi, Dione zrozumiała, że
nie spotkała jej choroba spowodowana biegiem w zimnym deszczu. Któregoś dnia udała,
że śpi i podsłuchała rozmowę zielarki z rodzicami. Poznała prawdę.
Dżuma. Epidemia ogarnęła całą Europę,
pojawiła się nawet w kraju Dione, Wielkiej Brytanii. Dziewczyna nie mogła w to
uwierzyć. Żyjąc w tak bogatej rodzinie, dzięki pieniądzom i wysokim statusie
społecznym, zawsze udawało się wyjść z kłopotów. Wystarczyło komuś zapłacić
albo użyć wpływów. Ale nie tym razem. Dziewczynę ogarnął strach. Najpierw był
niewielki, a potem rósł w siłę i zakorzeniał głęboko w jej sercu, by w końcu
wyrosnąć w całej okazałości. Przytłoczył ją i sprawił, że godzinami szeptała do
pustego pokoju, mając nadzieję, że przekona kogoś, aby zabrał od niej straszliwą
chorobę. Tak się jednak nie stało.
Pewnego dnia, gdy Dione była już
bardzo słaba, podeszła do niej zielarka. Kobieta od kilku dni spędzała w pokoju
długie godziny. Cała rodzina już dawno zmieniła miejsce zamieszkania, by
przypadkiem się nie zarazić. Dione czuła się tak strasznie, że ledwie
rozpoznała kobietę. Ona tym czasem usiadła na skraju łóżka i spojrzała smutno
na dziwiętnastolatkę o czekoladowych oczach. Wtedy jeszcze nie były czarne…
Przynajmniej póki zielarka nie nachyliła się nad Dione i nie złożyła pocałunku
na lewym policzku.
Najpierw dziewczyna poczuła, to
ulgę. Zniknęła gorączka, dreszcze i ból. Pierwszy raz od wielu dni mogła
trzeźwo myśleć. Następną rzeczą było zdziwienie. Skoro zielarka jednym
pocałunkiem potrafiła uzdrawiać, to czemu nie zrobiła tego o wiele wcześniej?.
Dione wstała, ale kiedy spojrzała na
łóżko, krzyknęła. Zobaczyła tam siebie i już wiedziała, że jest jedynie duchem,
że w jakiś sposób tym pocałunkiem zielarka zakończyła jej cierpienia jednocześnie
nadając kres życiu. To było okropne. Dione zdecydowanie nie chciała być martwa.
Po chwili tuż przed nią pojawiło się światło. Było piękne, wprost nie do
opisania. Sploty promieni tworzyły pewnego rodzaju drogę. Ze światła biło tyle
piękna i dobra, że dziewczyna pożałowała wszystkich złych rzeczy, jakie do tej
pory zrobiła i czuła się niegodna przejścia przez bramę, jednocześnie mając
pewność, że jest mile widziana na tym innym świecie.
Zielarka nie pozwoliła jednak Dione
podążyć tunelem. Dziewczyna próbowała się wyrywać, ale po chwili droga ze
światła zniknęła. Kobieta wyjaśniła, że jest śmiercią. Dawno temu, kiedy inny
czarny anioł odebrał jej życie, musiała wyrzec się przejścia przez świetlisty
tunel i zakańczać ludzkie życia pocałunkami. W Dione widziała swoją
następczynię, perfekcyjnego anioła śmierci. Ale dziewczyna nie chciała pozwolić
odejść zielarce. Pragnęła również przejść na drugą stronę. Okazało się,ze
będzie to mogła zrobić, gdy znajdzie kogoś na swoje miejsce.
Ciało Dione było martwe. Zyskała
nowe, podobne, ale doskonalsze. Zielarka zapytała nawet, czy nie chce zobaczyć
swojego odbicia. Zaprzeczyła. Myślała tylko o tym, że już od kilku chwil
mogłaby delektować się pięknem innego świata. Gdyby tylko nie została wybrana… Kobieta
oznajmiła, że Dione nie jest tylko duszą. Była tak materialna jak inni ludzie,
musiała się więc ukrywać przed rodziną aż do ich śmierci, aby nie pomyśleli, że
postradali zmysły. A potem ona sama miała zakończyć ich żywot.
Zielarka weszła w światło, zniknęła.
Dione miała ochotę za nią pobiec, ale nie zdołała. Została sama i zagubiona, ze
świadomością, że aż do śmierci wszystkich, którzy ją znali, będzie musiała się
ukrywać. Skuliła się w kącie pokoju i zaczęła płakać. Nie miała na nic siły.
W takim stanie znalazł ją Jasper.
Wtedy nie wiedziała jeszcze, jak ma na imię. Usiadł obok i czekał aż na niego
spojrzy. To właśnie wtedy pierwszy raz zrozumiała, czym jest prawdziwe piękno.
Jasper był tak piękny, jak piękne nie mogło być nic innego. A najpiękniejsze
były jego oczy, w których mieszały się barwy idealnie pięknych odcieni zieleni.
Chłopak wytłumaczył jej wszystko.
Powiedział, że sam jest aniołem zarazy i że sprowadza na świat wszystkie
choroby, decydując, kto umrze, a kogo przez kilka dni jedynie pomęczy kaszel. Wyjaśnił,
że cała epidemia jest jego dziełem i że to on zaraził Dione, zmuszając zielarkę,
by w końcu ją pocałowała.
Dziewczyna
nie rozumiała, dlaczego zielarka nie mogła darować jej życia. Jasper oznajmił
jednak, że to on wymyśla wszystkie choroby, a każdy cierpiący na te śmiertelne
staje się coraz słabszy. Wtedy anioł śmierci nie ma wyboru i musi zabić, bo inaczej
ci wszyscy nieszczęśnicy utknęliby w zawieszeniu między życiem a śmiercią.
Od
tej pory Dione miała zakończać żywota tych, których zielonooki zarazi śmiertelnymi
chorobami. Oprócz tego musiała składać śmiertelne pocałunki na policzkach starszych
osób, samobójców, tych, których spotkały straszne wypadki, a czasem jeszcze
innych — nowonarodzonych dzieci, które miały nagle przestać oddychać,
nastolatków, którzy kładli się spać i już się nie budzili, a wszystko to, żeby
zachować porządek na świecie.
Nie
wiedziała, jak ma sobie sama z tym poradzić, a Jasper nie udzielił jej żadnej
konkretnej rady. Wyjaśnił tylko, że Dione posiada wiele zdolności, których brak
ludziom, że może poruszać się niezwykle szybko, czytać myśli, jeśli tylko się
skupi. Twierdził, że potrafi naprawdę wiele i pewnie istnieją umiejętności,
których on sam jeszcze nie odkrył, a które oboje posiadają. Powiedział też, że
ukrywanie się przed rodziną nie będzie takie trudne, bo Dione może stać się
jedynie cieniem, czarną smugą wiatru. Tak też zrobiła, a już następnego dnia
wpadła na pomysł, by wysłać w świat cząstki swojej duszy, aby składały
pocałunki śmierci za nią. Miała zamiar znaleźć swojego następcę, a potem
wkroczyć w światło. Jasper był pod wrażeniem tego, co zrobiła. Przypadkowo
odkryła nową umiejętność.
Dione
nie musiała na długo rezygnować z przebywania pod ludzką postacią. Jej bliscy
zmarli w przeciągu miesiąca, dotknięci epidemią dżumy. Epidemią, którą wywołał
Jasper. Kiedy dziewczyna nakrzyczała na niego, stwierdził, że to po prostu jego
praca i epidemia była konieczna. Jakby tym wszystkim nieszczęśnikom nie
wystarczył już problem głodu, narastające bunty chłopów czy kolejne wojny. Dione
nie miała wyboru – pożegnała rodzinę delikatnymi pocałunkami i patrzyła jak
wkraczają w światło, które dla niej przez jakiś czas pozostawało niedostępne.
Jasper pomagał Dione w przetrwaniu w
nowej postaci, a ona uwielbiała przebywać w jego towarzystwie, bo był
zniewalająco przystojny. Charakter miał niestety tak okropny, że dziewczyna
zdała sobie sprawę, iż nawet z takim wyglądem ktoś o tak mocno zepsutym sercu
nie zasługuje na jej uwagę. Sama nie ma serca białego jak śnieg, jednak było ono
gdzieś w niej, a Jasper zachowywał się jakby jego serce już dawno umarło, jakby
zapomniał, do czego służy. Mimo tego podążał wciąż za Dione i pomagał poznawać
własne zdolności, a także udzielał rad. Wszystko to robił z ironią i poczuciem
wyższości, ale przy okazji zdołał dziewczynę wiele nauczyć. Tak mijały kolejne
dni i choć Dione mogła znaleźć już wiele swoich zastępców, wybór nie padł na
nikogo.
Czasami zastanawiała się, dlaczego chłopak to
robi, czemu ciągle jest przy niej, a kiedy go o to zapytała, wytłumaczył, że
zaraza to nieodłączna towarzyszka śmierci i że tak będzie zawsze. Już wtedy,
całe stulecia wcześniej, dziewczyna pomyślała, że Jasper powinien być raczej w
pobliżu cząstek śmiertelnej duszy, bo sama Dione w ogóle nie wypełniała
obowiązków czarnego anioła. Jasper jednak uparcie pozostawał przy niej,
czekając aż w końcu złoży śmiertelny pocałunek na lewym policzku ostatniej
bliskiej jej osoby.
A potem wyjechali do innego kraju,
gdzie nikt jej nie znał i gdzie nie musiała wciąż być tylko czarnym cieniem.
Wtedy dowiedziała się kilku rzeczy o Jasperze, chociaż ten niechętnie mówił o
sobie. Nie zdołała ustalić na przykład, ile ma lat. Wiedziała jedynie, że jest
aniołem zarazy od dawna, a umarł w wieku dwudziestu jeden. Powiedział też, że
żeby kogoś zarazić, musi go pocałować w czoło, bo to przez głowę przedostaje
się każda choroba. Zazwyczaj w takich chwilach stawał się po prostu zielonym
cieniem, którego ludzkie oko nie potrafiło dostrzec.
Dione słuchała Jaspera, kiedy
opowiadał wszystko z wyższością i starała się nie przerywać, bo, kiedy to
robiła, chłopak stawał się jeszcze bardziej nieznośny. Dione często się mu
odgryzała. Kiedy żyła, to ona rozkazywała innym, a oni wypełniali jej polecenia.
Jeśli więc czarny i zielony anioł akurat nie dogryzali sobie nawzajem, to tylko
dlatego, że chwilowo znajdowali się daleko od siebie.
Zawsze,
kiedy znów się spotykali, chociażby tylko po godzinie rozłąki, Dione zamierała
na widok Jaspera. Przebywając z nim cały czas, potrafiła z łatwością oprzeć się
jego urokowi i nie wpaść w otchłań zielonych oczu, jednak w przeciwnym wypadku zapominała,
kim jest i jak się oddycha. A to wszystko tylko dlatego, że na niego spojrzała.
Nie mogła sobie tego wybaczyć, bo w gruncie rzeczy szczerze nienawidziła tego chłopaka.
Minęło sporo czasu nim zorientowała
się, że Jasper podobnie reaguje na jej widok, choć starał się za wszelką cenę nie
dać tego po sobie poznać. Nie rozumiała jego zachowania. Gdy była człowiekiem,
wielu zabiegało o jej względy. Ale jej uroda mieściła się w ludzkich normach, a
Jasper był tak idealny, że aż nieprawdziwy. Czemu miałby reagować oszołomieniem
na widok pięknej jak na człowieka, ale nie nadzwyczajnej dziewczyny?
I wtedy po raz pierwszy od śmierci Dione
zobaczyła swoje odbicie. Przypadkowo zerknęła na taflę jeziora podczas
porannego spaceru i zamarła. Nie mogła pohamować westchnienia. Kości policzkowe
stały się jeszcze bardziej idealne, oczy czarne (tak, czarne, już nie były
brązowe), usta z kolei pełniejsze i tak perfekcyjne, jak cała reszta nowej Dione.
Włosy połyskiwały, wyglądały na niezwykle zdrowe, a kiedy nimi poruszała
podskakiwały, opadając jej na plecy.
Dziewczyna zawsze miała wiele wad. A
próżność była jedną z największych. Może to właśnie przez próżność jej serce
sczerniało. Kiedy Dione ujrzała nową, anielską wersję siebie, zrozumiała, że
podoba się sobie, że jest ideałem, kimś zniewalającym. Wtedy to właśnie
pierwszy raz rozważyła, czy nie zostać aniołem śmierci trochę dłużej. Zachowałaby
swoją urodę, nie musiała już być cieniem, bo mieszkała w miejscu, w którym nikt
nie znał jej przed śmiercią.
Tego samego dnia, pierwszy raz od
dawna, postanowiła wykorzystać swój dar, nie wysyłając żadnej cząstki duszy.
Człowiek mieszkający w pobliżu został zarażony przez Jaspera i był już tak
chory, że zdecydowanie musiał umrzeć. Dione podeszła do mężczyzny i chwilę
patrzyła, jak wije się z bólu. Usłyszała jego myśli. Wierzył, że widzi anioła,
podziwiał jej piękno, chociaż ból go otumaniał.
Przedłużała
to cierpienie, mówiąc do umierającego, opowiadając, kim jest. W końcu mężczyzna
zaczął błagać o śmierć. Ból sprawił, że chciał jedynie jak najszybciej odejść. Dione
spełniła tę prośbę dopiero kilka minut później. Te minuty musiały być dla
biednego człowieka całą wiecznością. A kiedy czarnooka wreszcie złożyła na jego
policzku pocałunek śmierci, poczuła, jak cząstka życiowej energii wnika w nią
samą i dodaje jej sił.
To
było cudowne. Dione nie zaznała czegoś takiego, kiedy to jej wysłanniczki
zajmowały się umierającymi. Pokochała to uczucie napełnienia nową energią tak
samo, jak pokochała swój nowy, lepszy wygląd. Ze zdziwieniem uświadomiła sobie
również, że pokochała patrzenie na ludzi, którzy już prawie dosięgają światła,
czekając, aż ona wreszcie zakończy ich życie, marzących jedynie o tym, żeby
przestała się nad nimi znęcać i ich pocałowała.
Wtedy była już pewna, że zostanie na
Ziemi dłużej. Z początku miało to być zaledwie kilka lat. Z czasem przywiązała
się do idealnej urody i do uczucia wstępujących w nią cząstek ludzkich duszy,
do patrzenia na wijących się z bólu chorych i już wiedziała, że tak szybko nie
odejdzie. Odkryła, że może się zaprzyjaźniać z tymi, którzy powoli umierają i przekonywać,
aby przekazywali jej trochę majątku, czasem po prostu okradać samotnych
bogaczy. W ten sposób zebrała mnóstwo złota i klejnotów. Majątku nieustannie
przybywało, dziewczyna podróżowała po całym świecie razem z denerwującym ją
wiecznie Jasperem. Zostawali w jednym miejscu na kilka albo kilkanaście lat.
Czasy się zmieniały, ludzie wymyślali coraz ciekawsze rzeczy. Żarówki, telefony,
samoloty, komputery… Było tego tyle, że Dione nigdy się nie nudziła. Przy okazji
wiele się uczyła, poznała kilka języków, którymi po jakimś czasie potrafiła płynnie
władać. Jeśli chodzi o obowiązki anioła śmierci, zajmowała się osobiście tylko
ludźmi w mieście, w którym akurat przebywała, resztę świata zamieszkiwały
niewidoczne dla ludzi czarne wysłanniczki. Dzięki temu śmierć miała czas dla
siebie, mogła też dokładniej poznawać te ofiary, które umierały powoli wraz z
rozwijaniem się w nich śmiertelnych chorób. A na koniec delektowała się cudownym
uczuciem wnikającej w nią cząstki życia…
Któregoś dnia zapytała Jaspera, czy
on też zabiera coś ludziom, kiedy ich zaraża. Powiedział, że jego wzmacnia
ludzka witalność. Wyjaśnił, że jest z nim podobnie jak w przypadku Dione: czasem
czuje się przepełniony siłą, a czasem jednak jest to jedynie lekki dreszcz.
Dione dokładnie pamiętała tę rozmowę, a to dlatego, że wtedy Jasper po raz
ostatni udał się na obchód po świecie, podczas którego mknąc jako zielony cień
sprowadzał na ludzi choroby. Po powrocie postanowił tak jak Dione rozesłać po
całym świecie cząstki swojej duszy i zająć się osobiście tylko miastem, w
którym mieszkał. Od tej pory był zawsze niedaleko, już nie znikał na kilka dni.
Dione musiała zaakceptować, że w każdej sekundzie może się na niego natknąć. To
doprowadzało ją do szału. Nienawidziła Jaspera, a chwile, kiedy chłopak znajdował
się daleko, były najcudowniejszymi chwilami w jej życiu. Ale Jasper
najwyraźniej doskonale zdawał sobie z tego sprawę, a ciągłe irytowanie Dione niezmiernie
się mu podobało.
Tak więc nie powinna się dziwić, gdy
tak nagle pojawił się w jej łazience. Nie zmieniało to jednak faktu, że bardzo
ją zdenerwował. Szczególnie, kiedy uśmiechnął się ironicznie, patrząc na otaczającą
Dione pianę i rzucił jej prosto w twarz ręcznik.
– Masz, przykryj się. Nie zamierzam
z tobą rozmawiać, kiedy siedzisz w wannie – uśmiechnął się drwiąco, a po chwili
w stronę dziewczyny poszybował jeszcze szlafrok, który tylko dzięki dobremu
refleksowi uchroniła przed zamoczeniem.
– Nie musimy w ogóle rozmawiać –
burknęła i wytarła się ręcznikiem, a potem starannie owinęła miękkim
szlafrokiem, podczas gdy Jasper stał odwrócony tyłem. Zadziwił ją ten drobny
przejaw dobrego wychowania. Chociaż bardzo możliwe, że chłopak tak naprawdę
podglądał. – Uwierz mi, że wcale nie czerpię przyjemności z naszych spotkań, a
tym bardziej rozmów.
Kłamała. Może i rzeczywiście
nienawidziła rozmów z Jasperem, ale nie mogła zaprzeczyć, że uwielbiała na
niego patrzeć. Przynajmniej przez kilka pierwszych minut. Upewniła się, że
starannie zablokowała umysł i zielonooki nie mógł poznać tych wstydliwych myśli.
Wyszli z łazienki. Jasper usiadł
wygodnie na skórzanej kanapie w salonie. W tym czasie Dione przyniosła ciasto,
które kupiła kilka godzin w popularnej cukierni. Nie powinna częstować nim
chłopaka, którego nienawidziła, jednak z jakiegoś powodu to zrobiła. Jasper jadł
powoli, co jakiś czas upijając łyk wina, które zabrał z łazienki.
– No więc, czego chcesz? – zapytała po
chwili długiego milczenia. Była już bardzo zirytowana. Jasper przerwał jej
kąpiel po ciężkiej pracy, a teraz jeszcze nie chciał nic powiedzieć.
– Spokojnie, dlaczego od razu się denerwujesz?
Chciałem cię tylko poinformować, że zaraziłem kolejną osobę. Choroba dopiero
się zalęgła, ale rozprzestrzeni się w ciągu kilku miesięcy. Daję chłopakowi
góra pół roku. Chciałaś, żebym cię powiadamiał, więc przyszedłem. Zresztą jak
zawsze. Ale skoro tak cię irytuję…
– Jak się nazywa, ile ma lat i gdzie
mieszka? – warknęła, przerywając bezceremonialnie. Nie miała ochoty na jego
zabawy.
– David Wardrick, osiemnaście lat,
chodzi do tej szkoły w naszym mieście, którą uważasz za koszmarny budynek, a
gdzie mieszka… tego nie wiem, dorwałem go na ulicy i tylko tyle wyczytałem z
jego głowy, zanim odjechał samochodem.
Dione zamknęła na chwilę oczy i
skupiła się na wyszukaniu skażonego istnienia. Takie dusze, dusze osób, których
dotknął anioł zarazy, pulsowały innym życiowym światłem. Wystarczyło się tylko
skupić i już można było zlokalizować konkretną osobę. Tak stało się też i tym
razem. Znalazła chłopaka bez problemu. To było jak GPS w jej głowie. Już
wiedziała, gdzie mieszkał David Wardrick. Uśmiechnęła się z satysfakcją.
– Dobra, dzięki za informacje, teraz
możesz już iść – wypchnęła Jaspera za drzwi. Z bólem uświadomiła sobie, że nie
odzyska ulubionego wina, bo zielonooki anioł ściskał butelkę w dłoni i nie
wyglądał jakby miał zamiar ją oddać.
– Może chcesz chociaż dowiedzieć się,
jaką chorobę na niego sprowadziłem? – zapytał Jasper z lekkim, prowokacyjnym
uśmiechem.
– Dobrze – Dione przewróciła oczami
i westchnęła. – Mów i podziwiaj swoją pomysłowość, a potem spieprzaj, bo jestem
zajęta.
– Szybko rozwijający się rak płuc z
przerzutami do serca – Jasper uśmiechnął się z zadowoleniem, ale tego Dione nie
mogła już zobaczyć, bo właśnie zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
~*~
Została mi praktycznie końcówka "Teorainn" do poprawienia, ale znów potrzebowałam małej odskoczni, więc sięgnęłam po pierwszy rozdział "Pocałunku śmierci" szybciej, niż przewidywałam. Rozdział chyba odpowiedział na większość pytań, które pojawiły się pod prologiem. Jak widzicie, Dione musi uśmiercać tych wszystkich ludzi, choć nikt nie każe jej robić tego w taki sposób. Jej poprzedniczka była uosobieniem takiej łagodnej, troskliwej śmierci, Dione jest natomiast jej przeciwieństwem.
Nie wiem w jaki sposób powinnam określić Dione po przeczytaniu tego rozdziału. Właściwie to korci mnie, żeby wystukać na klawiaturze „nieludzka”, ale cóż, biorąc pod uwagę, że ona tak naprawdę nie jest już człowiekiem (bo chociaż postać przybrała ludzką, to jednak ciężko mi myśleć o niej w kategorii ludzi, jeśli wiem, czym się zajmuje i jak mniej więcej przedstawia się jej historia), ten przymiotnik jest trochę nie na miejscu. W każdym razie z pewnością przeraża mnie to, że ona wykazuje skłonności sadystyczne… I próbowałam sobie w głowie jakoś to ułożyć, spróbować ją choć minimalnie „rozgrzeszyć”, może nawet usprawiedliwić, ale na razie nie jestem w stanie. Może gdyby ona czyniła coś takiego w ramach zemsty… miała bardzo złe doświadczenia z ludźmi i niejako próbowała się im odpłacić za to, co też oni jej uczynili, wtedy to nie wyglądałoby na aż tak okrutne… Ale w tej jej historii niczego takiego nie dostrzegam. Co prawda, to może być jakaś o wiele bardziej skomplikowana sprawa, ale na ten moment mam wrażenie, że ona po prostu po upływie jakiegoś czasu, zaczęła na nowo zabijać i dla własnej rozrywki wymyśliła sobie, że będzie się nad swoimi „ofiarami” dodatkowo pastwić. Rety, to jest coś dla mnie niezrozumiałego. Przecież ten człowiek i tak już umiera, zaraz go nie będzie, a ona jeszcze to wszystko przeciąga i dodaje cierpienia. To trochę paradoksalne – w końcu ją też miał spotkać podobny los, miała zostać pocałowana przez Śmierć i umrzeć, a przetrwała tylko dzięki temu, że została jej następczynią, dlatego logicznie rzecz biorąc skoro sama niejako doświadczyła tego spotkania ze śmiercią, tego strasznego momentu „przejścia”, powinna starać się wykonywać swoje zadanie jak najdelikatniej, ujmując, a nie dostarczając umierającym cierpienia. Naprawdę ciekawa jestem czy za tym się coś kryje, czy ona rzeczywiście, tak jak to wygląda, po prostu czerpie przyjemność z męczenia innych.
OdpowiedzUsuńJasper jest faaaajny. Ma ładne imię i podobno jest idealny, także nie może nie być fajny. Na pierwszy rzut oka nie wydaje się aż tak okrutny, jak Dione. Chyba po prostu spełnia zadanie, jakie mu wyznaczono. Chociaż sama końcówka i to jak dumny był ze swojego „dzieła” nieco temu przeczy, ale przecież to dopiero początek, więc ciężko jakieś wnioski od razu wysnuwać ;)
Generalnie muszę przyznać, że jestem zachwycona całą tą opowieścią o tym, jak to się stało, że Dione i Jasper są kim, są i jakie „obowiązki” to ze sobą niesie. Naprawdę sam pomysł, na którym oparłaś fabułę jest wręcz genialny.
Pozdrawiam <3
Nie ma sensu szukać dla Dione jakiegokolwiek usprawiedliwienia, bo dziewczyna nigdy nie miała złego życia. Kiedy jeszcze była człowiekiem, rodzice dawali jej wszystko, czego zapragnęła, więc naprawdę nie miała na co narzekać. No a po zostaniu śmiercią zyskała jeszcze więcej korzyści. Jest, jaka jest może właśnie dlatego, że zawsze mogła spełniać swoje zachcianki, a teraz jedną z nich jest torturowanie ludzi. Dione raczej nie zastanawiała się nad tym, że sama mogłaby znaleźć się na miejscu takiego torturowanego nieszczęśnika, gdyby jej poprzedniczka nie była taka łagodna dla umierających
UsuńBliżej natury Jaspera jest właśnie jego zachowanie pod koniec rozdziału, niż to, że wydawał się taki fajny. Jest mocno zarozumiały i też zdarza mu się pastwić nad ludźmi, chociaż oczywiście nie jest aż takim sadystą jak Dione. Mimo wszystko niewiniątkiem też nie jest.
Pomysł na fabułę jest dość ciekawy, choć już Diona bardzo mnie irytuje. Odebrałam ją zdecydowanie negatywnie, ale mam nadzieję, że ta opinia nie będzie ciągnąc się cały czas, bo czytanie o bohaterach, którzy nie przypadają Ci do gustu, może być bardzo męczące. W moim oczach jest tylko rozkapryszoną "śmiercią".
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze posługujesz się językiem, przyjemnie mi się czytało. Mogę się jedynie przyczepić, że rozdział był strasznie długi, co na blogach mi odrobinę przeszkadza, jednak nie jakoś okropnie. Nie zniechęca mnie to do czytania.
Pozdrawiam.
truthofthunder.blogspot.com
Gdyby to opowiadanie było pisane specjalnie na bloga, pewnie pomyślałabym o krótszych rozdziałach. Ale że pisałam je przede wszystkim tak dla siebie, to rozdziały rzeczywiście są długie. Nie chcę ich jednak na siłę dzielić, bo to chyba trochę bez sensu. A Dione niestety raczej nie przejdzie dużej metamorfozy, więc chyba dalej będzie Cię irytować ;p
UsuńDziękuję za komentarz!
Łał, to jest niesamowite! Serio, miałaś świetny pomysł na to opowiadanie - i znakomicie go rozwinęłaś, co jest godne podziwu, zważywszy na fakt, że Pocałunek Śmierci powstawał kilka lat temu. Cieszę się, że postanowiłaś odświeżyć tę historię i podzielić się nią z nami.
OdpowiedzUsuńJedna rzecz, którą przewidywałam, sprawdziła się - Dione musi odbierać ludziom życie. Niestety to nie zmienia faktu, że dziewczyna lubi się znęcać nad kolejnymi umierającymi i jest okropnie próżna, choć gdzieś w głębi serca zachowała resztki sumienia. Bardziej "ludzką" - o ile można tak ją określić - czyni z niej również ta fascynacja Jasperem. Wiem, że dotyczy wyłącznie fizyczności, ale reagowanie na atrakcyjność drugiej osoby to bardzo przyziemne, naturalne uczucie, które sprawia, że nie traktuję Dione jak kompletnego cyborga, maszynę do odbierania życia. No ale cóż, nic dziwnego, że od tylu lat nie rozstała się ze swoją nietypową profesją. Choć marzyła o tunelu światła, pokochała swój nowy, lepszy wygląd, możliwość zamieszkiwania w najpiękniej urządzonych mieszkaniach, markowe ciuchy, swoje nadnaturalne umiejętności. Już za życia była dumna i zimna, więc nic dziwnego, że te cechy nasiliły się po śmierci. Jestem pewna, że ta dobra, łagodna zielarka w życiu nie wybrałaby ją jako następczynię, gdyby bliżej znała jej charakter. No ale stało się - dopóki Dione nie stwierdzi, że chce ustąpić, nadal będzie przelatywała nad głowami umierających. Jasper to niemal demon wcielony, choć trzeba przyznać, że tworzy z Dione zgrany duet. Są ze sobą naturalnie związani jako choroba i śmierć, ale i tak widzę, że są do siebie jakoś tak wyjątkowo dopasowani. Z tą różnicą, że Jasper ma najwięcej uciechy z zadawania komuś bólu i cierpienia, czego przykładem jest ten biedny David, któremu pisana jest śmierć na raka. Chyba nie bez powodu pojawiło się nazwisko tego chłopaka, prawda? Czyżby miał odegrać jakąś szczególną rolę?
Rozdział świetny, naprawdę genialnie opisałaś historię Dione :) Pozdrawiam <3
Jeśli te resztki sumienia rzeczywiście są gdzieś w Dione, to bardzo, bardzo głęboko. I rzeczywiście jest coś w tym, ze Dione staje się bardziej ludzka dzięki podatności na wygląd Jaspera, bo własnie w ten sposób reagują wszyscy śmiertelnicy.
UsuńDione chora na dżumę nie miała siły na wywyższanie się czy kierowanie do ludzi niemiłych uwag, dlatego zielarka nie miała okazji, by dobrze ją poznać. Widziała raczej umierającą, nieszczęśliwą dziewczynę i po prostu zrobiło się jej szkoda.
Nie wiem, czy Jasper ma więcej radości z zadawania cierpienia. Wydaje mi się, że mimo wszystko nie dorówna pod tym względem Dione. Ale sama będziesz to mogła ocenić po przeczytaniu kolejnych rozdziałów.
Miałaś naprawdę genialny pomysł na to opowiadanie, a jego realizacja wyszła ci po prostu rewelacyjnie. Każdy kolejny rozdział jedynie bardziej pobudza moją ciekawość.
OdpowiedzUsuńCóż, póki co mogę stwierdzić, że Dione ma wiele masek. Ostatnio była hmm... delikatna, trochę podobna do swojej poprzedniczki, jednak tym razem udowodniła, że czysty sadyzm jest bardzo bliski jej sercu. Wykazała się niezwykłym okrucieństwem podczas ostatniego spotkania z tym mężczyzną. Zdecydowanie nie chciałabym znaleźć się na jego miejscu.
Ogólnie spodobała mi się historia Dione. Nie wiem jedynie, co takiego widziała w niej ta "stara" Śmierć, skoro wybrała ją na godnego sobie następnika. Ja, póki co, dostrzegam głównie same najgorsze cechy tej postaci. Widzę, że jest próżna, nieco zadufana w sobie, lubi otaczać się drogimi rzeczami, a przy tym nie postępuje zbyt uczciwie, jeżeli chodzi o gromadzenie bogactwa. Ma jakieś dobre cechy, ale szczelnie je przed światem ukrywa. A może to ja staram się na siłę je jej przypisać...
Co jeszcze? A Jasper! Pokochałam go od momentu, w którym się pojawił. Wykreowałaś go takim, że bez trudu wzbudził moją fascynację. Może to dziwne, ale właśnie negatywne postaci przeważnie plasują się najwyżej na liście moich ulubionych bohaterów. A jemu wielką przyjemność sprawia zadawanie bólu innym. Razem z Dione tworzą przerażająco zgraną parę. Podoba mi się to, jak na jego obecność reaguje Dione, ale również to, że i on nie pozostaje obojętny na jej wdzięki.
Zastanawia mnie jeszcze ten David. Myślę, że jego pojawienie się w opowiadaniu nie jest bez znaczenia. Namiesza? Chyba bardzo, a przynajmniej tak mi się wydaje.
Czekam na ciąg dalszy z wielką niecierpliwością!
Pozdrawiam
Tak jak wspomniałam już w odpowiedzi na komentarz Aivalar - chora Dione wydawała się być niewiniątkiem, bo nie miała siły na pokazanie swojej prawdziwej natury.
UsuńWłaściwie Dione ma chyba tylko jedną maskę - maskę łagodnej dziewczyny, którą czasami zakłada, by zdobyć zaufanie przyszłych ofiar. Na co dzień jest jednak sadystyczna i bezwzględna.
Jasper jest moją ulubioną postacią w tym opowiadaniu. Zdecydowanie nie jest uosobieniem idealności, ale ma w sobie coś takiego, że pisanie fragmentów z nim związanych sprawiało mi ogromną przyjemność. Zresztą chyba żaden z bohaterów tego opowiadania nie będzie do końca pozytywny. Wszyscy będą mieli dość wiele wad. David też. Bo masz rację, jego imię nie pojawiło się bez powodu już w pierwszym rozdziale.
Po prologu szczęka mi już opadła, a co dopiero teraz! Osobiście uwielbiam postać Dione. Jest bezwzględna i bez żadnych emocji wykonuje swoje zadanie, jakim jest uśmiercanie innych ludzi. Bardzo ciekawy jest również sam Jasper... Może między nim a Dione coś zaiskrzy po tylu latach? Mimo wszystko są oni bardzo do siebie podobni!
OdpowiedzUsuń+ Muzyka w tle jest cudowna!!! Dodaje klimatu opowiadaniu przez co nawet lepiej mi się je czyta! :)
Pozdrawiam!
[piece-of-hannibals-heart]
Cieszę się, że muzyka Ci się podoba. To instrumentalna wersja piosenki z XXw, którą kiedyś usłyszałam na jakimś koncercie, ale w internecie nie udało mi się znaleźć żadnego wokalnego wykonania, które przypadłoby mi do gustu. To instrumentalne jest o wiele lepsze.
UsuńJesteś chyba pierwszą osobą, która polubiła Dione. Pewnie dlatego, że sama piszesz opowiadanie o psychopacie ;p. Ja mam do tej postaci niejasny stosunek, zależy od rozdziału i chwili - czasami mnie denerwuje, czasami ją lubię, nie to, co Jasper, który jest zdecydowanie moim ulubionym bohaterem w tej historii. Dione i Jaspera łączy coś w rodzaju nienawiści połączonej z koniecznością tolerowania swojego towarzystwa, także do miłości zdecydowanie im daleko.
Wydaję mi się, że po prostu przejedli mi się bohaterowie rodem "ciepłych klusek" - wolę jak są bezwzględni wobec innych! Kurczę, od miłości do nienawiści nie tak daleko! ;p No nic, pozostaje mi obserwować rozwój wydarzeń w przyszłych rozdziałach. ;)
UsuńBardzo ladnie to wszytsko wyjasnilas. Nadal wydaje mi sie to dosc nieprawdopodobne ale b. interesujace. Mam wrazenie ze D nie zmienila sie po... smierci, ale raczej... pewne cechy sie w niej...zwiekszyly, ze tak powiem. Zawsze lubila slawe, sile, bycie podziwiana i kiedy odkryla, jak moze to osiagnac, to nie zawahala sie i nadal sie nie waha... iJej partner wydaje sie byc rownie bezwzgledny, pewnie tez za nim jest cala historia... Jestem ciekawa, co takiego kryje. Z niecierpliwoscia czekam na cd.
OdpowiedzUsuńNo cóż, trudno o prawdopodobieństwo w historii fantasy ;p
UsuńDione zawsze była próżna i rozpieszczona, więc rzeczywiście trudno tu mówić o zmianie, a bardziej właśnie o nasileniu się pewnych cech. No może z tym wyjątkiem, że wcześniej Dione nie przejawiała sadystycznych skłonności. Chociaż kto wie, może siedziały w niej od zawsze. A z Jasper oczywiście też ma całą historię z przeszłości, ale nawet Dione jej nie zna. Zresztą ona w ogóle niewiele wie o Jasperze.
Jasper jest tajemniczyl, ale to b. dobrze, dlatego mnie tak intryguje... Ciekawe, jak on został zmuszony do odwalania takiej roboty. Zapraszam na świeżo dodaną nowosć do mnie
UsuńMuszę przyznać, że nie spodziewałam się, że uronisz aż tyle rąbka tajemnicy o Dione już w pierwszym rozdziale. Myślałam, że dowiemy się nieco później o tym, jak do tego doszło, że uśmierca pocałunkiem :) Bardzo ciekawa historia. Jasper zaraził ją dżumą, a potem wędrują po świecie razem. Trochę to dziwne, lecz widać, że Dione za nim nie przepada (nie licząc jego niesamowitych zielonych oczu, w które mogłaby się przyglądać^^). Jasper wydaje się tajemniczy, bo nie wiadomo też, jak to się stało, że stał się "chorobą". Oboje mają niezły charakterek, nie przejmują się niczym i mówią o tak starszych rzeczach z taką lekkością, że aż ciarki przechodzą przez to po plecach.
OdpowiedzUsuńKońcówka mnie zainteresowała, więc z niecierpliwością będę czekała na dalszy ciąg :)
Pozdrawiam :*
Zazwyczaj nie wyjawiam tak szybko wszystkich szczegółów dotyczących postaci, ale że pisałam to opowiadanie kilka lat temu, miałam jeszcze odmienną koncepcję. Jedyną tajemnicą, której tak szybko nie poznasz, będzie przeszłość Jaspera, bo to w ogóle jest taka osoba, która najchętniej by o sobie niczego nie mówiła.
UsuńJasper w pewnym stopniu przypomina Dione, która ma trudny charakter, a tak to już bywa, że zazwyczaj nie lubimy w innych ludziach cech, które odzwierciedlają nasze wady.
Nie mam słów na to, co właśnie przeczytałam. Totalnie wciągnęłaś mnie w jakiś inny, kompletnie odległy świat. Patrząc na naszą kochaną ziemię, to powiedzmy, że przeteleportowałam się nagle do jakiegoś wielkiego, zagranicznego miasta, w którym pod osłoną tajemnicy poznaję dwa anioły: śmierć i zarazę.
OdpowiedzUsuńWszystko wydaje mi się być tak perfekcyjnie przedstawione i przemyślanie, że aż trudno mi opisać wszystkie emocje, dotyczące tego rozdziału.
Początek aż zaparł mi dech w piersiach. Biedny Bobby, któremu przydarzył się okropny wypadek... Ale cóż, tacy, my ludzie, już jesteśmy. Głupi błąd, nieprzemyślane zachowanie i w mgnieniu oka potrafimy zgotować się kres naszego biednego żywota. Trochę mi się go szkoda zrobiło, kiedy tak mówił o swojej rodzinie... ale - jak już pisałaś - pewnie znalazłoby się takich osób więcej, więc ta stała formułka to raczej nic, czym warto się przejmować.
Jasper zrobił na mnie ogromne wrażenie, z resztą nie powiem, że nie, ale Dione również! Aż mi dech w piersiach zaparło, gdy wyobrażałam sobie ich idealne sylwetki. Coś czuję, że w późniejszym czasie zacznie ich łączyć coś więcej, niż zwykłe interesy i to, że zaraza trzyma się blisko ze śmiercią. W powietrzu czuć już coś w tym kierunku, a mam nadzieję, że okaże się to realne, gdy będę czytała dalsze rozdziały :D
Pozdro od psychopatki ^^
Bardzo dziękuję za komentarz - co prawda dopiero wzięło mnie na przeglądanie opinii pod poprzednimi rozdziałami i z dużym opóźnieniem przeczytałam to, co napisałaś, ale tym bardziej jestem miło zaskoczona ;))
UsuńBobby był niezwykle zmęczony, kiedy siadał za kierownicą, więc nic dziwnego, że ostatecznie spowodował wypadek. Dione podczas swojego trwającego dobre kilkaset lat istnienia nasłuchała się wielu podobnych historii o miłości do rodziny, więc słowa kolejnej ofiary nie zrobiły na niej większego wrażenia. Zresztą ona w ogóle nie jest wrażliwa i nie ma w sobie choćby odrobiny współczucia dla śmiertelników.
Relacja Jaspera z Dione będzie... interesująca, ale nie będę zdradzać zbyt wiele, w każdym razie wszystko potoczy się inaczej, niż można by się spodziewać ;))
Hej :)
OdpowiedzUsuńZaciekawiłaś mnie tym wstępem, więc zdecydowałam się przeczytać rozdział. Powiem Ci... że czuje klimat <3 Śmierć? Jak najbardziej! Ale sadystyczne poglądy, to już to co kocham :D
Intrygująca jest postać Dione. Chociaż, zastanawiam się dlaczego tak usilnie próbuje nienawidzić Jaspera, skoro zdecydowanie ją fascynuje. Poza tym, mi też on się podoba :D Jest taki niedobry!
Widać, że mimo tylu lat lubią znęcać się nad biednymi ludzkimi istotami, a to, że są dodatkowo we wszystkim idealni, sprawia, że przesyceni są pychą, ale przez to i jeszcze fajniejsi.
Bardzo mi się podobało :3 Pozdrawiam ^^